poniedziałek, 30 listopada 2015

Wzgórze Wróżek - po raz pierwszy

Zabawne jest to, że wzgórze zaczęłam już we wrześniu, minęło tyle czasu, a ja jeszcze go nie pokazałam. Bo na początku nie było czego, bo potem nie robiłam za wiele, a potem chciałam jeszcze skończyć obramowanie pierwszej 'komnaty', a potem wszystkie drobiazgi w niej (ależ tego było dużo ;) ale zeszło mi, jak pracowałam nad tą praca mocno z doskoku), a potem stwierdziłam, że dość tego dobrego, trzeba coś światu pokazać :) Nawet, jak tło jeszcze nie gotowe - bo zejdzie tyle czasu, że pokażę całość. Całość będzie wyglądała tak:


Efekt robiony po kolei przez:
  • proste kolory, ze 20? ale takich, które łatwo dobrać z zapasów - jak na razie nie dokupiłam nic, może będę dokupować coś na tą dolną glebę, bo nic, co posiadam, nie pasuje mi tutaj, ale to się zobaczy, zapewne pod koniec,
  • kolory proste, plamy też proste, wyszywa się bajecznie szybko - pod warunkiem, że się człowiek za to zabierze :)
  • backsititche. Stety - niestety, żeby było widać, co trzeba, jest milion pięćset backstitchy, ale w wydaniu lajtowym (pomijając ich ilość) - są proste, nie po środkach krzyżyków, tylko tak, jak trzeba - w rogach. Co nie zmienia tego, że jak skończę jakąś całość (planuję po pokojach iść, nie po stronach), to jeśli będę mogła, to w miarę na bieżąco, bo nawet proste kreski, ale w takiej ilości, mogą kogoś zamordować.
Całość pracy mniej więcej taka - widać, gdzie są granice. Pracuję na kanwie 14ct kupionej w coricami - z nadrukiem. Nadruk nie jest jednolity i to jest ok, miejscami są jakby delikatne przecierki, w sam raz na efekt nieba. Kawałek materiału, jaki kupiłam, będzie akurat na cztery takie domki - dla mnie bomba :) bo już widzę, że robi się je sympatycznie, a stylistyka mi bardzo pasuje.


Zbliżenie na pierwszy kawałek i grzybki :) Trochę pogniecione, ale jakoś to chyba dzielnie zniesiecie?



Całość wypełnienia pierwszej komnaty. Tak, nie zawsze wszystko widać, biały nie jest uzupełniony, bo występuje w tle i mogę uzupełnić wtedy:


A tu odkopana ramka, zrobiona kiedyś w czasie miliona godzin przez wtedy przyszłego, a teraz obecnego męża. Ostatnio skorzystałam z takiej samej ramki, która była zrobiona dla szwagierki, stwierdziłam, że niepotrzebnie się wala nie wiadomo gdzie, jak przecież jest całkiem pożyteczna i w ogóle. Trzeba było ją tylko znaleźć ;)

Tutaj już kawałek tła w pokoju - komnacie zrobione, właśnie jestem w trakcie jego dziubania.


Na razie plamy, plamy, plamy. Po skończeniu komnaty środek będzie pokreseczkowany, powinien być pierwszy efekt łał :)

piątek, 27 listopada 2015

Bzium! Las gotowy

Nie może być! Miałam plany i one się sprawdziły. Podejrzane to.

Ni mniej, ni więcej, las się skończył! Nic mi nie przerwało, nie stały się jakieś pomyłki, które by mi nakazały porzucić haft za karę na ileś tam czasu, no doprawdy nic. Machnęłam ostatnie drzewko, popatrzyłam na schemat, popatrzyłam na gotowe prace, pomyślałam, że mnie coś weźmie, jak każdy jeden ptaszorek to będzie zaczynanie od nowa, żeby nitek nie było widać (nie przepadam za wiecznym kończeniem i rozpoczynaniem nitek), to może lepiej bez ptaków? Jest i bez ptaków :)

Wersja - weź no ściągnij tamborek i pokazuj, nawet, jak wygląda jak psu z gardła.



Potem, nieco lepiej - już bez taśmy. Zabawne - len pod taśma się odbarwił, no jest jaśniejszy niż środek obrazka. Strange. Ale nic to, to i tak będzie przykryte.



A tu już nawet wersja wyprasowana. Żeby było zabawniej - w trzech wersjach, bez światła, ze światłem i ze światłem, ale inaczej. Żeby było mniej zabawniej, między prasowaniem, a położeniem haftu do fotografowania, ktoś mi go dotknął i upaćkał. Ale ten kawałek i tak miał iść do obcięcia, nie robiłam więc awantur.





I finał - w oprawie. Wyszedł fajnie. Teraz tylko przypomnieć sobie o wierceniu nie w środku niedzieli, ani nie o 22 i zawiśnie na ścianie, o!





I tym oto sposobem mam raptem trzy rozpoczęte prace, z czego tak: zegary poszły w odstawkę (znowu, może na moment, a może na dłużej - nie mam pojęcia), wzgórza jeszcze nie pokazywałam (do nadrobienia za niedługo), a biblioteczka jest do zaczęcia od nowa. Jak się bawić, to się bawić, co nie? 

wtorek, 24 listopada 2015

Mozaikowy zastój

W mozaikach trochę spokoju. Częściej bywają sprzątnięte, niż nie, a dzieci ostatnio oddają się innym aktywnościom. Ja wróciłam po raz kolejny po dłuższej przerwie, bo mnie czasami haftowanie przerasta (zwłaszcza, jak coś nie wychodzi, a ostatnio wtopy są hurtowe), no i wypadałoby coś tam pokleić ;) skoro się tyle tego zamówiło.

Moja wygląda tak (zrobiona w 1/4):




Dziecięce, gdzie dziecko przyklei 5, a matka 20, albo na odwrót, kiedy dziecię ma humor na klejonko, wyglądają tak:




Daleko do gotowości, a już wyświechtane. No w ramce nabiorą wyglądu. Choć nie ma co ukrywać - nie będzie to efekt geparda, gdyż nie ten rozmiar i nie to wykonanie. Jednak 4-latki nie kleją kwadracików i kółeczek aż tak prosto. Ale co tam, matka będzie zadowolona - dzieci zadecydowały, że obrazki są dla mnie i mam je powiesić w sypialni :>

I kilka wniosków na przyszłość: niby okrągłe powinno się kleić lepiej, ale klei się gorzej. Wolę kwadraciki. Na szczęście motyle oraz dwa kosmiczne obrazki - są w kwadratach :) Oraz: nie ma co się strzępić i kupować małe pracki. Przy dziecięcych motywach z bajek animowanych jeszcze jako tako to wychodzi, ale np. przy fraktalu nie :> Trzeba było zamówić większy. Galaktyka i księżyc nie dość, że kwadratowe, to na szczęście większe. Uff!

piątek, 20 listopada 2015

A z biblioteką to było tak

Z biblioteką, albo biblioteczką - żeby odróżnić od poprzedniej, nieudanej wersji wielkościowo normalnej, to było tak: miało być parkowanie i jest. Chciałam się nie narobić, to wzięłam znowu półkrzyżyki. A żeby było ładnie (nie narobić, to nie narobić, ale nie odstawiać fuszerki ;) ), to ścieg tent stitch. Który jest fajny i nie zniekształca kanwy, ale na tyle pracy robi kaszane. Kaszana od ściegu + kaszana od parkowania, a to wszystko 4 niciami na 18ct daje efekt taki, że pierwsze 500 krzyżyków jeszcze jakoś poszło, ale jak się zaczęło pierwsze konfetti, to odpadłam. Generalnie tył pracy mnie nie interesuje, może sobie być dowolnie brzydko i kreklato, ale jeśli grubość materiału nie pozwala na wbicie się igłą, to jest to mocne przegięcie. Męczyłam się przez jakieś 100 - 200 krzyżyków, myśląc sobie, że zostało raptem 99% obrazka :> więc czym się tutaj stresować. Aż stwierdziłam, że nie, nie da się tak, dalej będzie tylko gorzej, a to nie ma być tortura przecież. Warto zacząć od nowa. Znowu? Ale jak? Jaki ścieg, ile nitek, na innej kanwie? Jakbym miała pod ręką 20ct, to bym, nie zważając na mą ślepotę, teraz zaraz sprawdziła kilka półkrzyżyków 2 nitkami na 20ct. Okazało się, że nie mam - a wydawało mi się, że jeden z kawałków kanwy, który mi został po needlepoincie to było 20ct. Nie, nie było, mam piękną, kremową kanwę 18ct. Też nieźle, ale mój pęd "chcę znaleźć rozwiązanie TERAZ" musiał się obyć bez rozwiązania.

Poskarżyłam się rzewnie na fb, przewidując przy okazji moją reakcję na niepowodzenie - zdejmę materiał z krosna i tyle będzie w temacie "w 2015 zacznę tak bardziej coś z HAEDów", odczeka swoje za karę, a potem coś wymyślę. Prawie mnie zlinczowano ;) i wymuszono obietnicę sprawdzenia, jak krzyżyczki same. Na 18ct i dwoma nitkami. To ja wiem, że wyjdzie dobrze - tak robię zegary, ale nadal mi żal półkrzyżyków. I chyba tak to będzie wyglądało, że przesunę się na kanwie dwie kolumny w lewo, nie będę wycinała kolejnego materiału, ten zrobiony szczątek po prostu zostawię, ew. wytnę ile się da tych nitek, ale nie skupiając się na wytarganiu wszystko, bo to potem pójdzie na bok przy oprawie. A ciąć materiału nie będę, bo z kolei za mały brzeg zostawię.

Taki był plan :)

Teraz jeszcze chwilka prezentacji tego, co już zrobiłam, zanim przerwałam robotę:


Nie za dużo na szczęście. Widać, że wychodzi ok i w ogóle i półkrzyżyki naprawdę ładnie kryją, ale nie umiem, no nie umiem. Męczyć się dniami nie będę.



Także ten ;) zostawiam te nieudaności, traktując jako nauczkę, a nie porażkę. Tak to sobie tłumaczę ;) Chlipu-chlip. (ja chcę moje półkrzyżyki, no!)

A przy okazji mi się przypomniało, że kilka razy widziałam podejmowany temat pt: prace HAED są opracowywane nieco na jedno kopyto, wszędzie Kreinik, zawsze konfetti (ale to dla efektu), ale często też pojedyncze krzyżyki, które niczego nie wnoszą do wzoru, czy dziwne rozplanowanie wzoru, jeśli chodzi o wielkość. I powiem Wam, że z częścią zarzutów się zgadzam. Mam wzór Bibliotekarki:



która to ma kilka kolorów, które łącznie są użyte np. na 5 krzyżyków. I to nie tak, że jest to zgrupowane i akurat wyjdzie cudne cieniowanie, tylko tak sobie porozwalane po kilka stronach. Serio jeden krzyżyk nieco, bardzo delikatnie różny robi taką różnicę? Nie wierzę. W planach kolejnych HAEDów (jeśli na dobre zacznę choć jeden ;) ), ta Bibliotekarka też jest i nie, nie zamierzam brać kolorów na 4 krzyżyki. No way!

A co do dziwnego rozplanowania stron - tu się zgadzam. Wersja mini biblioteki ma 325 na 235 krzyżyków, w wersji schematu Large wychodzi tego 24 strony. 6 na 4 strony. Przy czym dolne strony mają po JEDNYM rzędzie krzyżyków. A boczne po 12 kolumienek. Wynikiem czego cała ostatnia strona krzyżyków ma 12 :> a wszystkie dolne po 53. Jakbym chciała iść na ilość stron, to robiąc niewiele ponad 3000 krzyżyków człowiek ma zrobionych 9 stron :>

poniedziałek, 16 listopada 2015

A ja rosnę i rosnę, latem, zimą, na wiosnę, lalalala

Jak w tytule, to mógłby śpiewać haft "Las". Gdyż jakoś tak miałam do skończenia tylko kawalątek drzewa, to go w końcu wyciągnęłam i dorobiłam. Ciach. Jest i drzewo. Żeby było zabawnie, wygląda zupełnie inaczej z fleszem i bez flesza, a w żadnym przypadku nie wygląda tak, jak powinien. Gdybym była w ciągu dnia w domu, a dodatkowo byłoby jakieś sensowne światło, to może, może byłoby lepiej. Ale nie jestem, nie ma, nie da się :P

Prezentacją:





W całości wychodzi nawet nieźle.



To jak skończyłam jedno drzewo, a nie chciało mi się siadać do kolosa (siadanie - takie ciężkie to jest, że szok, trzeba się przenieść z fotela przy stole do fotela przy krośnie, akurat mi się nie chciało), to zaczęłam dziubać i drzewo kolejne, znowu z tych większych, choć nie przesadnie.

I tak zaczęłam, a dzieci dostały nowe klocki oraz po szaleństwach postanowiły się zachowywać dzień cały bardzo, ale to bardzo przyzwoicie, no to jak zaczęłam, tak skończyłam. Drzewo całe. W jeden dzień! Taka jestem dzielna itp.:





A potem był film, gdyż święto, nomen omen, lasu, to dzieci poszły spać wcześnie. To machnęłam do reszty zwierzyniec i krzew, który do krzaka nawet nie dorósł.




I tymczasem, borem lasem (ależ jestem kreatywna literacko, DZIE MÓJ NOBEL, jak się pytam?), okazało się, że aby skończyć cały, ale to naprawdę cały las, potrzebuję: drzewo sztuk jeden, kilka ptaszorów i kilka ptaszorów. Ale jak to? Nie wiem, ale cieszy mnie to.

Plan mam taki - co oznacza, że akurat tak się nie stanie, musiałabym siebie nie znać, że teraz nic, tylko kończę las. I będzie taki piękny, skończony i na ścianę pójdzie, a ja umrę z radości. I rozpocznę coś nowego :P Albo w końcu zaprezentuję to, co już wydziubałam ze wzgórza wróżek, a co jeszcze ani kawalątka pokazania się nie doczekało. Niedoczekanie moje ;)

czwartek, 12 listopada 2015

Co ostatnio mi nie wyszło?

Są rzeczy, które mi nie wychodzą, irytują mnie, albo idą tak źle, że można się załamać przy próbach. Jakbym o tym pamiętała, byłoby mniej ofiar, choćby w gronie moich komórek mózgowych, które w ramach akcji "spłoń wściekłością na się samą" na pewno zginęły w ilościach znacznych.

O co chodzi? O kolejną wtopencję, tym razem z szyciem. Wtopka niedawna to przedwczesne zamknięcie projektu "Choineczka 2015". Przedwczesne, bo na pewno przed czasem. Niestety, wtopkowe, bo bez efektu końcowego. Znaczy się, efekt jest, ale nie taki, jakiego się spodziewałam.

Dorobiłam wnętrze pozostałych poziomów - fotek brak, ajm sorry :) Fotka ostatnia dostępna jest taka:


Potem się wzięłam za przymiarki do szycia. Wycięłam elementy,


doszyłam megakoraliki, mające robić za bombki


i zaczęłam szyć. Zaczęłam i jak szybko zaczęłam, tak szybko trafił mnie szlag i już nie puszczał. Po pierwsze: nie lubię szyć :P Po drugie, zrobiłam to źle, sprułam, zrobiłam jeszcze raz, zrobiłam lepiej, ale nadal poduszeczką nie chciało to być. Nie wypychało się to ni huhu. Po dwukrotym nieudanym szyciu materiał na poduszeczkę wyglądał, jak wyglądał, opuściła mnie wena, siły i ostatnie resztki spokoju. Nie będzie poduszeczki :>




Podejście trzecie to już chamskie szycie maszynowe. Które wiecie co? Nie wyszło? Chęć posiadania wybrakowanego woreczka na cokolwiek zgłosiły dzieci i byłą przyszłą poduszkę zabrały już. Środkowa i największa nadal na etapie kawałka materiału w całości i na razie odkładam i chowam, żeby mnie nie wkurzała.

Choinki w tym roku nie będzie :> Nie mam do niej siły. Zapewne jest do uratowania, czy coś, ale odrzuciła mnie moją nieumiejętnością zszycia takiego dziwnego kształtu. Doszłam do wniosku, że skoro nie wychodzi mi taki wielokąt wypukło-wklęsły, to mogłam ją przeszyć w okręgu, no ale na najmniejszą warstwę jest w tym temacie za późno. Być może wrócę do tematu na spokojnie, małe piętro zrobię jeszcze raz i zeszyję to od razu - maszyną i na okrągło, ale to nie teraz. Nie, bo nie!

I tak, wiem, to nie wina choinki, a mnie samej. Jakbym najpierw pomyślała, a potem pocięła, może byłoby lepiej :> Koraliki też lepiej się szyje na dużym kawałku, a nie na kilku cm. No trudno. I tak nie zapamiętam ;)

I jeszcze o jednym falstarcie będzie. Zachwyciły mnie Domki 3D, wyglądają o tak:


Zdobyłam nawet wzór, wyciągnęłam plastikową kanwę - nawet miałam, zaczęłam pierwszy kolor i szlag mnie trafił. Przypomniałam sobie, jak wolno się pracuje na kanwie plastikowej (bo niemożliwe są dwa wkłucia na raz). Przeliczyłam, ile krzyżyków ma taki jeden domek i natchnienie mnie opuściło. Także ten. Nie biorę aktualnie udziału w żadnym salu, a miałam we dwóch :> Taka jestem konsekwentna, dokładna i w ogóle.

poniedziałek, 9 listopada 2015

Testowanie kartek od Kokardki

Rzutem na taśmę - chyba w ostatni dzień, kiedy można się było zgłosić, wysłałam maila do Kokardki, który to sklep ogłosił swojego czasu nabór na testerów. Po wymianie kilku maili pt: a o co w ogóle chodzi, dostałam do wyboru różne wzorki i czekałam na przesyłkę. Doczekałam się :)

Wybrałam taką oto karteczkę:


Dostałam też katalog, ale na razie przeglądnęłam pobieżnie - na pierwszy rzut oka to materiały dla 'średniozaawansowanych': malowane kanwy i polskie wzorki. Oraz włóczki, którymi się nie bawię. Co kto lubi ;)



Wracajmy do kartki. Cały zestaw kosztuje oszałamiające 12,9, co nie jest jakoś megawielką ceną, zważywszy na to, że dostajemy materiały firmy Zweigart, mulinę DMC oraz bazę do kartki, która sama sobie kilka zł kosztuje.


Baza:


Materiał:

I nici. Dużo nici. Na taki mały obrazek 20 kolorów. No dobra, śmigamy :)


Wzór rozpisany w dwóch wersjach: z zaznaczonymi, ale nie przesadnie, backstitchami i z backstitchami megagrubymi. Dobrze jest :) Choć skoro jest wersja z wyraźnymi kreskami, to można było sobie te kreseczki darować w wersji do wyszywania.

Wzór natomiast nie jest podzielony na dziesiątki, musiałam skorzystać z ołówka ;) Ślepa i prosta baba jestem, nie umiem wzorku bez przeliczenia robić, nawet, jak jest taki malutki. Materiał jest malutki, ale brzegu wystarczy. Gdybym robiła hafcik ze swoich materiałów, pewnie bym wzięła większy, bo tamborki rulez, ale przy takiej wielkości haftu - dam radę i bez. To do dzieła!

I tutaj wtopa. Ostatnio zaliczam same wtopy. O pruciu w bibliotece było. O zepsutej choineczce jeszcze nie było - do opisania tego muszę dojrzeć. Albo się uspokoić. Albo się upić. Albo wszystko na raz. To przy kartce też zaliczyłam wtopencję.

Walnęłam się we wzorze i w pewnym momencie kartka, zamiast 38 krzyżyków w szerokości miała 39. Wypatrzone w takim momencie, że już mi się nie chciało pruć, bo za dużo było zrobione. Gdyby to był prywatny, taki zupełnie prywatny obrazek, to bym pewnie nim pieprznęła do szuflady, żeby dojrzeć do tego, co z nim zrobić. Ale tutaj testowanko i czułam się w obowiązku skończyć obrazek w mniej więcej zadeklarowanym terminie - skoro wszyscy już popublikowali notki, to nie można się obijać aż tak. To działam. Pokombinowałam, jakoś to wyszło. Białości łatwo było jakoś dorobić, zieloności też, niedaleko kurtki było trochę kombinowania, ale generalnie - wyszło ok. Chyba ;) A w ogóle, gdzieś tak w połowie obrazka przypomniałam sobie, że mam taki miniminitamborek i może da na nim radę machać obrazek. Dało się! Od razu zaczęło mi się lepiej haftować, a i problem z wzorem jakoś umknął. To zrobiłam - dzisiaj ostatnie krzyżyki.

Obrazek sam - taki goły.


Backstitche. Nie lubię takich - w połowie krzyżyka, jakoś dziwnie rozrysowane, więc w niektórych miejscach nieco one odbiegają od wzoru, ale jakoś to wyszło.



Po prasowanku


Jeszcze rzut okna na tyle, ile nici zostało. Spokojnie na jeszcze jedną kartkę. Być może zrobię drugą - niewykluczone, że tam nie będę robiła takich błędów we wzorze :)


I znalezione na dniach, kupione milion lat temu sztalugi. Do prezentacji kartki w sam raz :)


A teraz ocena przedmiotu - o to chodzi w testowaniu.

Zapakowanie, zawartość, instrukcje, materiały - wszystko ok. Zastrzeżenia mam do koperty - takiej wypasionej kartki nie wsadziłabym do takiej koperty. Inna sprawa, że ja mojej nie zamierzam wysyłać ;) A tak to wszystko ok. Nie do końca pasowały mi tylko backstitche, ale to moje zboczenie w tym temacie - jakbym miała wybierać wzór, może bym wybrała bez takich wymyślnych, ale skoro nie mam podglądu wzoru wcześniej, to jakoś to zniosłam ;)

I przyszedł moment na pokazanie jeszcze czegoś. Spójrzcie sobie tutaj. Nie jestem fanką gotowych zestawów - no zawsze mi coś nie pasuje, żeby się rzucać do kupowania, nawet do kartek musiałam się przekonać i pooglądać ich trochę, ale takie cudowności - spójrzcie same :)






I jeszcze taki wniosek. Podziwiam wszystkie, ale to wszystkie babeczki, którym się chce robić kartki. Przecież to schodzi strasznie dużo czasu na małą, jedną karteczkę. Ja jestem zbyt leniwa ;) Ale te wzorki, np. z motylami, to bym sobie zrobiła tak, że bazę do kartki zmieniłabym na passpartout. Strasznie mi się to podoba, chyba kiedyś taki zestawik któryś z kwiatkami sobie kupię. Chyba, że będą do testowania ;)

czwartek, 5 listopada 2015

Biblioteka a sprawa krosna

To, że zaczęłam biblioteczkę, to już wiecie. Przy okazji machnę wpisik o krośnie, bo ostatnio temat się przewija przez blogi i wyszło, że co krosno, to inny sposób montowania. To pokażę, jak to jest u mnie.

Krosno mam od dawna, ładnych kilka lat już, więc nie pamiętam, ani gdzie było kupowane, ani nic nie pamiętam ;) poza tym, że po jakimś czasie dokupiłam drugą ramę i to był strzał w dziesiątkę. Mogę wachlować kolosami ;) Wiem tylko, że ostatnio chcąc sobie obejrzeć dostępne krosna, to takie jak moje, znalazłam na allegro.

No dobra, to po kolei.

Tutaj foteczka zamontowanej już kanwy i samej ramy na krośnie, w tym przypadku chodziło o zegary:





Tak, moje krosno nie ma wałków, którymi można przewijać kanwę. Kiedy kupowałam je, a było to naprawdę, naprawdę dawno temu, nie było tylu blogów, żeby zasięgnąć czyjejś rady. U mnie kanwę się ściska na miniwałeczku i już. Pokażę po kolei, jak u mnie montuje się kanwę i jakie to daje rezultaty.

Tak wygląda krosno bez ramy. Dużo listewek, zamontowanych w sposób nie zawsze oczywisty. Pierwsze złożenie i rozłożenie trwało wieki :)



Rama na górze ma takie mocowanie, które pozwala dociągnąć kanwę - te długie śruby zostawia się na luzach, kiedy się zaczyna zakładać kanwę, potem się je dokręca i kanwa się napina.



Miejsce na miniwałeczek, ściskany potem przez listewki.


Ściskadło dolne jest mniej skomplikowane.


No to do roboty. Jak widać - kanwa większa niż możliwa do ustawienia największa ramka:



Zaczynam od dołu, bo jakoś tak mi wygodnie. Na kanwę miniwałeczek, wałeczek ściskam, skręcam, biorę się do tworzenia ramy.





Góra podobnie, aczkolwiek tutaj już lepiej mieć ustalony rozmiar ramy, żeby się wstrzelić z miejscami na montaż górnego i dolnego przytrzymywałedko-ściskadełka :)


Jak widać, trochę górę źle naciągnęłam - tutaj nie jest już luźny montaż, jak wypadnie, tylko trzeba naciągać kanwę, same górne śrubki tego nie załatwią. Poluzowanie i jeszcze jedno dociągnięcie, ściśnięcie śrubkami i jest:


Tak, nadal nieco krzywo. Ale nigdy na początku się tym nie przejmuję. Zawsze, zawsze, ale to zawsze - pierwsze mocowanie zajmuje najwięcej czasu i jest do kitu. Bo obszar roboczy nie w tym miejscu, które mi się podoba, za nisko, za wysoko, za mało kanwę naciągnęłam, albo zostawiłam jej za dużo. Zawsze ;) Ale zanim nie siądę do krosna, to nie wiem. A kolosów nie robiłam na pęczki, żeby mieć wszystko obcykane od razu. Podejście drugie, a czasem i trzecie - i potem już można śmigać.

Całość po pierwszym montażu i dorzuceniu z 200 krzyżyków wygląda tak:



I już wiadomo, co jest źle ;) Obszar roboczy za bardzo po prawej, wysokość dostępnej kanwy za duża (nie dam rady przełożyć i przytrzymać ręki lewej pod krosnem) oraz w ogóle - nie tak! Ale tego się nie dowiem bez rzeczywistego haftowania. Trochę poszyję, zbieram wszystko do poprawy i poprawiam :)

Tu już wersja po montażu drugim - obszar roboczy w lewo, wysokość dostępnej kanwy mniejsza, miejsce montażu ramki na krośnie całym też obniżona. I teraz jest spoko :)



Wypróbowane wczoraj, dorzuciłam kolejne 200 krzyżyków (półkrzyżyków - jeśli chcę być bardzo dokładna) i jest o wiele wygodniej :) Łącznie zrobionych jest 5 setek (setek umownych - robię na 12 krzyżyków, bo tak wygląda akurat ta strona), poszło pieronem. Nie obyło się bez prucia. Jak można pomylić dwa kolory? Jakoś, nie wiem jak, ale był to drugi kolor, który wzięłam, zorientowałam się po kilkudziesięciu wierszach, prucia było trochę, poprawka poszła szybko.

Się napisałam, napstrykałam fotek, ale jest. Jeśli ktoś chciałby takie krosno - generalnie fajnie się na nim robi, zwłaszcza, jak daną pracę ma się obcykaną, jak zamontować na niej kanwę, to nawet przepinka jest szybka i trwa kilka minut. Ale jeśli ktoś chce mieć przewijane wałeczki - tutaj ich brak.