czwartek, 23 października 2014

Bez obrazków post :>

A teraz znowu będą liczby. Kocham liczby, uwielbiam liczby.

Aczkolwiek, jak zobaczyłam te, to trochę mi mina zrzedła. Odkopałam stary remanent zrobionych prac, wszak ładnych kilka lat już wyszywam (a kilka nie wyszywam, bo przerwy i jeszcze nie takie chciejstwo). Wyszło mi na to, że do tej pory wyhaftowałam jakieś 460 tysięcy krzyżyków. Niby fajnie, prawie pół miliona krzyżyków, można w sumie do tego zaokrąglić, bo starych prac nie miałam dokładnie pomierzonych. Niech będzie pół miliona krzyżyków.

A teraz podsumowanie (też plus minus, bo zdjęcia bez tła liczę na mniej więcej połowę rozmiaru, wiadomo, że nie zawsze tak to wychodzi) moich planów:
Biblioteka - zostało 280000, 280 tysięcy krzyżyków! no ale ;)
Bambusy - zostało 10 tysięcy,
Bibliotekarka - około 100 tysięcy.
Galeria - 152 tysiące,
Kuchenne 'drobiazgi' po 15 tysięcy każdy (niby długie, ale wąskie, no i bez tła)
Samochodziki - łącznie to kilkanaście tysięcy krzyżyków, z czym do ludzi ;)
Wzór geometryczny - 29 tysięcy.

Łącznie w aktualnych planach jest 600 tysięcy krzyżyków, czyli więcej, niż wyhaftowałam do tej pory.

Tak, wiem, duże formy wyszywa się inaczej. I niektóre są łatwe. A niektóre nie. Ale mam w planach tyle roboty. A chciałam je już mieć teraz ;)

Natomiast muszę zrobić jakieś założenie, albo coś. Przydatne będzie takie: jedną pracę zacznę, dopiero mogę zaczynać następną. Zaczętych mam cztery (takich, które zamierzam skończyć). Bywało gorzej?

Inwentaryzacja i hafciarska lista marzeń

Komentarz do poprzedniej notki natchnął mnie do zrobienia listy planów / remanentu / inwentaryzacji, żeby w ogóle wiedzieć, co zamierzam zrobić, co mam do skończenia - tak, dla porządku.
Ostatnie dni nie sprzyjały haftowaniu. Niby to była końcówka zwolnienia lekarskiego (od czterech dni w pracy), ale strasznie zagoniona byłam. Od lekarza, do lekarza. Sprzątanie, gotowanie - dziewczętom zrobiliśmy urodziny w weekend (urodziny miały po prawdzie wczoraj :) ), to wszystko sprawiło, że w kolosach nie zrobiłam nic. Jeszcze w ostatni dzień zwolnienia dziubnęłam pannom dwa zające, wszak od kilku dni są zającami (ostatnio młodsza jest małą kozą, ale w zeszłym tygodniu była zającem, no!). Nawet oprawiłam razem z autkami, proszę, oto fotka


ale od razu widać, że napisy w autkach są do poprawy - za mało odróżniają się od tła (dorobię fuksjowe / fioletowe / czerwone backstitche i będzie ok). No i sama ramka do zmiany, chciałam zające wrzucić do kwadratowych ramek, tylko, że te mi gdzieś w tym rozgardiaszu po prostu zginęły. Na kilka dni zgubiłam też spodnie, co mniej więcej opisuje chaos, jaki był i jest w moim domu :)

Przy okazji powiesiłam poprzednie twory (w tym jeden, który dziewczęta dostały od cioci w dniu urodzin - to metryczka). Reszta to moje dzieła. Ściana w pokoju dziecięcym wygląda mniej więcej tak, koty bardzo fajnie się wpasowały. Musiałam zostawić dużo miejsca wolnego, bo mam jeszcze dwa nierozpakowane obrazy dla dzieci oraz plany! Plany! W tym na obrazki dziecięce też - jest ich tak dużo, a życzenia dziewczyn zmieniają się w takim tempie, że mam zajęcie na długie lata. Na szczęście ścian też jest trochę.



Dobra, to teraz lista.

W trakcie:
Zegary - od dawna nie ruszone, zakończone 12 stron i tyle.


Biblioteka - niewiele brakuje do zakończenia pierwszej strony, ale jak odłożyłam, tak leży. No, może zrobiłam z 50 krzyżyków ostatnio. Bardzo, bardzo niewiele.


Przepraszam za zdjęcie tak bardzo z ukosa, ale krosno jest teraz umieszczone na stercie wszystkiego, nie udało mi się go wczoraj wydobyć. Porządki - w planach na weekend. Wtedy na pewno krosno wydobędę, bo chcę skończyć stronę. W końcu.

Bambusy - wydrukowany wzór raptem 5 lat temu ;) Dokopałam się do niego i zaczęłam dziergać zieleniny. Przy okazji odkryłam, że nie mam wszystkich nici, te, co mam, są źle dobrane i w ogóle, ale muszę to skończyć, aby zacząć jedzeniowe kolosy.

Bambusy odkopane - przez ostatnie trzy lata to chyba tylko backstitche machnęłam wokół czarnych wzorów i trochę tej zieleniny. Po kilku dniach wyglądają już tak (w tym nowa plama po prawej stronie u góry ;) kapnęła woda do picia i rozpuściła mazaczek spieralny - widać, że spieralny, prawda?)



Biedrony - rzuciłam się, jak szczerbaty, na suchary, trochę porobiłam i odłożyłam. Miałam wrócić, ale zgubiłam wzór. Potem wydrukowałam jeszcze raz, miałam wrócić, ale akurat na tyle poprawił się mój stan na tym zwolnieniu, że nie do biedrony usiadłam, tylko do sprzątania świata.

Biedrona wygląda aktualnie tak.

Trochę do zrobienia zostało ;)

A teraz plany, czyli coś, co jeszcze nawet nie jest przygotowane. Ale na liście jest musowo.

Bibliotekarka



Galeria


Duża kanapka


Duży deser



Wzorek geometryczny



I z malizn - seria z czerwonym autkiem



I tutaj bez zdjęcia - dwa obrusiki hardangerowe na komody w przedpokoju - ostatnio odkopałam w końcu małe i średnie serwetki do przystrojenia tych komód i stwierdziłam, że super pasują. Mam jeszcze średniotrafiony zakup - kanwę 18 albo 20, która ma jeden feler, jest nierówna ;) ale do prostokątnego bieżniczka może być. Wzór będzie podobny do tej serwetki, nie wiem nawet, czy go będę rozpisywać, czy nie pójdę bardziej na żywioł, czyli wytnę, zaznaczę granicę i w nich będę się musiała trzymać, bo praca ma mieć wymiary mocno mniej więcej, ma być prosta, ale trochę kolorowa. I nie mieć za dużo wycinanek, bo te, o ile dobrze pamiętam, mojemu zdrowiu psychicznemu nie służą (kiedyś zepsułam serwetkę). Serwetka, która, o ile dobrze pamiętam, robiła się sama, wygląda tak:

Mam też zaczęte dwie prace, które nigdy przenigdy nie zostaną zakończone - jeden obraz ze źle dobranymi nićmi, na złej kanwie 11ct, a poza tym chyba nie mam wzoru. Oraz jedna praca zaczęta na podmalowanym tle i z wydrukowanym wzorem. Masakra. Nigdy, przenigdy więcej. Zaczęte też jakieś serweto-podkładki hardangerowe, ale co do nich, to nie wiem, po prostu nie wiem. Na pewno nie będę ich wykopywać, żeby im robić zdjęcia i żeby mi właziły na ambicje ;)

Muszę, bo się uduszę

Przeglądając ostatnio Wasze blogi (w końcu nadrobiłam zaległości :) ) trafiłam na zdjęcie z najnowszego numeru Cross Stitch Crazy, nr 195. I umarłam w butach!


No po prostu muszę to zrobić! Nie wiem kiedy, wszak dwa rozgrzebane kolosy, UFOK, który się doczekał zaszczytu powrotu do niego, biedrona, w planach dwa duże kuchenne obrazy, no i to. Ale po prostu muszę. Uwielbiam geometryczne wzory (czego dowodem fraktalowy zegar), na początku wydawało mi się, że to nawet nie krzyżyki, a needlepoint (a może przerobię wzór na needlepoint, kto wie?). Również - wbrew pozorom - nie jest to mała praca, o nie. 168x168. Nie równa się z kolosami, no ale jednak. Nawet mężowi się spodobało. Na listę więc trafi na pewno.

wtorek, 7 października 2014

Październikowa biblioteka

W końcu przyszła na mnie kolej :) Publikacja Biblioteki będzie następowała między 7 a 9 dniem miesiąca. Tak ustalono, to postaram się trzymać.

Przy okazji wymyśliłam też własny harmonogram - strona Biblioteki i strona Zegarów (chyba, że mnie poniesie w którejś z prac, ale mam przyzwolenie moje własne na nie więcej niż 2 strony bez zmiany pracy).

Dobra, koniec tego gadania, czas coś pokazać. Stan na 7 października, 5 dni wyszywania (dzisiaj jeszcze nie powiedziałam ostatniego słowa). Jak widać, fajnie idzie, bo już ze dwa kwadraty zrobiły się przy okazji, nie musiałam w nich zaczynać żadnej nitki, tylko powstały nitkami, które były zaczęte obok. Wyszedł też mniej więcej styl i kolejność wyszywania - kwadracik po kwadraciku, po 2 kolumny. Teraz więc będzie 3 i 4, wiersze aż do 8-mego, potem 5, 6 i pewnie 7 od razu, bo ta kolumna jest podzielona między strony, potem kolejna strona. Tutaj nie wiem, czy będę szła w drugą, czy trzynastą - na dole. Kanwę mam rozpiętą tak, że są doskonale widoczne i dostępne całe cztery strony, 2x2 dokładnie.



Żeby było zabawnie - ufoki, jak leżały, tak leżą. Metryczki dzisiaj wręczam - nad ranem urodziła się Wiktoria, w końcu jestem prawdziwą ciocią, a nie tylko żoną wujka. A co do innych prac - wymyśliłam dwie nowe, na okolice kuchennych drzwi. Mała prezentacja:


No to tyle na dzisiaj, zmykam do haftowania, bo zaraz mam inne zajęcia.

niedziela, 5 października 2014

Idzie, idzie nowe. O, już przyszło.

Na FB powstała grupa wsparcia, która miała rozpocząć pracę nad nowymi obrazami HAED od 1 października (moment startu jest mocno rozciągnięty, można zacząć nawet ostatniego listopada). Nie trzeba mi było dwa razy mówić - dobry powód, żeby w końcu zacząć biblioteczkę.

Ale tak miałam zacząć i nie zacząć, tak mi się nie chciało, zegary podgoniłam i w ogóle. Aż tu nagle przyszła inspiracja. Żona kolegi z pracy poprosiła o wzór do zegarów, tak sobie korespondowałyśmy mailowo przez chwilę i zasiała w mojej głowie jedną myśl. Jak sama napisała, nie lubi krzyżyków, tylko robi hafty ściegiem gobelinowym. Hmmm, a może by tak spróbować? Przy małych pracach chyba nie ma sensu, zysk czasowy będzie niewielki. A tu nowa praca, można spróbować czegoś nowego w sensie techniki, jak nie wyjdzie powiedzmy na 100 krzyżykach (półkrzyżykach, ale nie czepiajmy się ;) ), to się najwyżej spruje i zacznie od nowa.

Zaczęłam więc 1 października. I mnie olśniło! Od tej pory kolosy tylko tak.

Wyszywa się inaczej. Szybciej, ale nie dwa razy szybciej. Przy krzyżykach i nawet przy 18ct potrafię czasem zrobić dwa wkłucia na jeden ruch ręki, no przy półkrzyżykach robionych taką ilością nici jest to niemal niemożliwie. Niemal, bo jednak jest takie ułożenie krzyżyków, że się udaje, ale rzadko. Tempo więc wzrosło, ale nie dwa razy.

Ilość nitek - skoro na 18ct krzyżyki pełne robię dwoma nitkami, to tutaj czterema. Powiem Wam, że chwilę mi zajęło zajarzenie tego, że przy czterech można równie cudnie rozdzielać nitki, zaczynać pętelką, itp. No normalnie geniusz robótek, ale ważne, że w końcu to do mnie dotarło.

Dalsze wrażenia. W związku z ilością nici wyszywa się nieco ciężej - normalnie jak fizyczna praca. Przewlec 4 nitki przez dziurkę na 18ct to nie takie nic.

Wielka ilość kolorów. To już mniej związane z samą techniką, co po prostu wzorem. 89 kolorów, część się powtarza z zegarami, generalnie - dużo dobra. W poprzednim poście pokazałam zdjęcie organizera na mulinę do takiej pracy. Inaczej nie umiałam. Robiłam bałagan straszny, usprzątanie kilkunastu - kilkudziesięciu bobinek po każdej sesji, po dwóch już miałam dosyć (to, plus moje wywalenia pudełek i układanie wszystkiego od nowa). No i nawlekanie - też normalnie odkrycie roku! Przy zegarach wpadłam na to chyba w połowie pierwszej strony, może na drugiej? Że trzeba mieć tyle igieł, ile nici, to się to wiecze odkręcanie, nawlekanie, zakręcanie nieco zmniejszy. To się zmniejszyło. Tylko, że nie mam wolnych 80 igieł. Raptem 20. Ale to już coś. Dopiero co zaczęłam pracę, a już się zdarzały powtórzone kolory, więc JUŻ jest zysk. A będzie jeszcze większy, jak wszystkie kolory zacznę i będę miała igły. 80 igieł zamówionych, będą niestety dopiero w przyszłym tygodniu.

Jeszcze kilka słów o organizacji haftowania, zaraz będzie o jej kolejności.

Jak można było zauważyć w poprzednim poście, haftuję z pomocą komputera. Nie zamierzam nie korzystać z techniki, jeśli jest po prostu pomocna ;) Nie zamierzam nikogo przekonywać do tego, jako do jedynej słusznej metody, nawracać czy udowadniać wyższość świąt Bożego Narodzenia nad świętami Wielkiej Nocy. Mnie jest prościej, więc ja korzystam. A że jeszcze ktoś się zainspirował - tym lepiej.

I bardzo ważna rzecz - ustawienie tych wszystkich ustrojstw do haftowania. Mamy więc wygodny fotel, obok podnóżek, na którym jest laptop (duża krowa 17 cali, więc zajmuje dużo miejsca, ale nie męczy wzoru, kiedy trzeba obserwować, co za chwilę wyszyć), przede mną krosno (dopasowane wysokością do fotela właśnie, wszak mam problemy z kręgosłupem - za darmo na tym l4 nie siedzę), po prawej stronie na krześle jest pojemnik z mulinami i pudło z igłami (taki miniigielniczek, już widzę, że się nie sprawdza i będę musiała wymyślić jakiś inny). Zajmuje to bardzo dużo miejsca, naprawdę. KIedy kończę sesje, pudełka lądują jedne na drugich, krosno wynoszę do innego pokoju (jest duże, ale w miarę lekkie, więc jest też przenośne), komputer wraca na stół, albo na jakąś stertę papierniczo-elektroniczną.

I kilka słów o kolejności wyszywania.

Zaczęłam parkować. I jak szybko zaczęłam, tak szybko skończyłam. Nie łapię, nie czaję, nie widzę sensu, bo po prostu co chwilę przyszywałam zaparkowane nitki, a odganianie się od nich przy moim trochę chaotycznym sposobie haftowania za dużo nerwów mnie kosztuje. Oczywiście haftuję stronami, ale tylko tak trochę ;) tak z przymrużeniem oka. Zaczęłam od lewego górnego rogu i posuwam się kwadratami w dwóch kolumnach w dół. W aktualnej sesji mam nadzieję skończyć kwadrat 9, więc będą zakończone 4 rzędy po 2 kwadraty 10x10 i jeszcze jeden kwadracik poniżej. Tak, powiedzenie, że będą zakończone, jest bardzo dobrym określeniem. I ujawnia też, dlaczego parkowanie jednak do mnie nie trafiło. Pomijając burdel w nitkach, nie widzę sensu przerywania pracy z danym kolorem tylko dlatego, że skończyłam dany kwadracik ;) Robię więc z niego kolory po kolei, ale ani nie kończę nitki, kiedy skończę kwadrat, ani jej nie parkuję. Wyszywam to, co się mieści w jej zasięgu. Głównym kierunkiem jest dół, ale jeśli jest tak, że kolor idzie głównie w poziomie, to nie ma mocnych - idę w prawo. Dzięki temu mam niecałe 9 kwadracików skończonych, ale zaczętych prawie setkę. Fotka z postępami będzie w dniu publikacji w grupie na FB, żeby nie było, że rzucam zdjęciami na lewo i prawo ;)

I tak sobie kończąć niteczki zawędrowałam na stronę nr 2 - po prawej stronie, i na stronę nr 13 - na dole. Może to uratuje obraz od pocięcia na kwadraciki / strony, skoro kolory mniej więcej płynnie przechodzą. Oby!

Ratuje mnie to też w sytuacji niedoboru igieł - kiedy kończę nitkę, nie muszę nawleczonej nigdzie odkładać, bo nie ma nitki po prostu :)

A teraz biegnę do dzieci - wyhasane chyba są zmęczone, może pójdą sensownie spać i da się dzisiaj coś podziubać.

piątek, 3 października 2014

Technika w służbie haftu ;)

Taki pół-żartem, pół-serio temat.

Nie umiałabym teraz wyszywać bez komputera. Mówię oczywiście o większych wzorach. Malizny to wiadomo, wydrukować (czyli też komputer) i można dawać. Chociaż sprawdzenie, czy ma się wszelkie muliny, najszybciej się odbędzie z elektronicznym spisem mulin (podział na ariadnę i dmc), gdzie poza ogólną informacją mam / nie mam, jest jeszcze info o starym / nowym numerze oraz miejscu przechowywania (pudełko główne, zapasy, któraś z prac - wszak ile razy się zdarzało dokupowanie mulin, których nie ma, a tak naprawdę są, ale z haftem zapakowane gdzieś tam leżą).

Nie wspominam już o samym szukaniu, kupowaniu i drukowaniu wzorów - no nijak bez komputera się nie da, choś kiedyś to jeszcze gazetki były ;)

Dobra, mamy wzór. Mamy mulinę. Jak nie mamy - ebay, allegro, albo chociażby spis tego, co jest do kupienia (nie mówię o ilościach typu 20 motków).

Są zakupy i wszystko! Można wyszywać. Aha. Na pewno.

Wszystkie, ale to wszystkie duże wzory są w postaci czarnobiałych piktogramków. Nie dziwię się przy ilości kolorów np. 90, albo 25 odcieniach szarości. Nie rozpozna się tego w kolorkach. Tylko problem jest taki, że na karteczke ja tego też nie rozpoznam. Kiedy robiłam malizny dla dziewczynek (myszor czy tam inne króliczki), które były w schematach czarnobiałych, to je po prostu kreśliłam mazakami, bo ja jestem taka ślepa, że co prawda dostrzegam, ale co chwilę coś pominę, potem uzupełnianie nie dość, że trwa (odnaleźć, gdzie się jest, jaki krzyżyk zapomniany), marnują się nici na kolejne przejścia, a co najważniejsze - ciężka cholera mnie bierze, że tę samą robotę muszę wykonywać po kilka razy. Ale kreślenie swój czas też zajmuje. I schemat czytelnością nie grzeszy. Pomijam już taki drobiazg jak powtórne wykorzystanie schematu - nie da się, cały jest porysowany.

O dużych pracach to już w ogóle nie mówię. Bibliotekę zaczęła robić systemem 10x10. Zaczęłam, po czym zaraz mi przeszło. Zaczęłam też parkować. Tak, też mi zaraz przeszło (o bibliotece w odrębnym poście). Mam ja sobie odpalonego kompa, gdzie proste, ale jakże przydatne programy zaznaczają mi tylko pojedyncze znaczki do wyszycia. Cud miód i malina :) Złapałam się na tym, że biblioteki mogłabym w ogóle nie drukować, bo i tak ze schematu nie korzystam (najpierw wykorzystywałam do poszukiwania numerów nici po symbolach - jako, że musiałam przejrzeć listę ze 2-3 razy, zanim coś znalazłam, porzuciłam nawet i to i wyszukuję normalnie w dokumencie).


Nie chciało mi się w pewnym momencie odpalać kompa, to machnęłam kilka krzyżyków ze schematu. Szkoda, że nie zauważyłam kilku innych ;) No doprawdy. I jeszcze prucie zaliczyłam. Pewnie umiałabym, gdybym była zmuszona. Ale nie jestem. Można się posiłkować techniką, więc ją wykorzystuję.

I jeszcze jeden aspekt. Statystyki. Uwielbiam liczby, w których można wyciągnąć jakieś informacje. Zapisuję więc sobie, od kiedy do kiedy wykonuję jakąś stronę (to w zegarach), aczkolwiek zabrakło mi tutaj informacji nie tyle o tym, ile dni minęło w kalendarzu, ale ile dni z wyszywaniem było - tak łatwiej ocenić, czy coś się wyszywa szybko czy wolno, bo jest różnica, jeśli jestem tydzień na l4 i na wyszywanie mogę poświęcić 5h dziennie, a np. przez trzy tygodnie nie mam czasu kiedy wziąć igły do ręki. Przy bibliotece więc będę zapisywać też ilość dni, w których rzeczywiście mogłam do pracy usiąść.

Statystyki do zegara wyglądają tak, że najszybciej jedną stronę zrobiłam w 3 dni (l4 i tylko zegary). Najdłużej - 1,5 miesiąca (ale po drodze przeprowadzka, czy jak niedawno - metryczki). Przy bibliotece - dopiero zaczęłam, ale tempo jest niezłe (jednocześnie spadnie to przy zegarach, bo się nie rozdwoję). Jak się prace będą potem przeplatać - a to wyjdzie w praniu :)

A skoro już nie tylko o samych haftach - musiałam w końcu zrobić porządek z muliną. 90 kolorów do jednej pracy - dotychczasowy rekord. Zdążyłam pudełko z mulinami wywalić tylko dwa razy (i układać to wszystko od nowa), z miejsca, gdzie były pierwotnie układane panny wywaliły mi je też tylko raz czy dwa. Jako, że wczorajsze prace - zanim jednak doszłam do wniosku, że trzeba kupić ze 100 nowych igieł, wyglądały tak, że wyciągam mulinę, a potem bobinkę gdzieś tam rzucam, a potem muszę wszystko porządkować od nowa, trzeba było zrobić pojemnik z przegródkami na każdą jedną bobinkę. Udało się! Prościej byłoby, gdybym najpierw posprawdzała różne rozwiązania, zamiast np. pociąć cały kartonik, żeby się okazało, że jest ze zbyt miękkiego papieru ;) No ale teraz technika już opanowana, jakby trzeba było następne, to pół godzinki i zrobione. Ta da! Wiem, nie wygląda cudnie, ale cokolwiek by się z nim nie działo (poza rzucaniem do góry na kilka metrów), muliny będą na swoim miejscu.



Puste miejsca to numery mulin, które są wykorzystywane w zegarach, nie chciało mi się dublować bobinek, będę na bieżąco dobierać.