piątek, 26 grudnia 2014

Uszytki

Spodobało mi się określenie uszytki, wspomniane gdzieś niedawno na facebooku.

Napadło mi na mózg i rzuciłam się do maszyny do szycia. Wspominałam, że nie umiem, co nie? Poza tymi poduszkami, to nie szyłam, bo niby jak.

Dlatego też maskotki miały być proste. I wyszły. Zdjęcia nie oddają uroku. Gdyby ktoś chciał wiedzieć, gdzie kupowane były materiały i przesłodkie lamóweczki, proszę bardzo: Belle Paris, pasmanteria, która jest niedaleko mojego domu, więc generalnie, pełnia szczęścia (nie, nie płacą mi za reklamę, uważam za oczywiste chwalenie dobrych miejsc).

No to po kolei.


Słonik. Jako, że to maleństwo, jest zamówienie na mamę-słonia. Oraz moja mama też chce słonia. ale z inną trąbą. Robi się (chyba popołudniu, albo jutro?)


Dinozaur. Mnią mnią, jest przesłodki.

Kiciusiek. Taki elegancki.

I żyrafa. Ubóstwiam. Choć chyba muszę dorobić oczęta (i mamusię też).

Dinozaur bis. Wyszedł nieco inaczej niż poprzednio, jakiś taki smutny. Dziecku się podobało okrutnie, tylko musiałam zmienić oczka - pamiętajcie, dwulatki będą chciały zeżreć guziki.

Szał ciał i uprzęży. Kotki! Kotek pierwszy.

 I kotek drugi. Podobne wykonanie, inne guziczki.

I najsłodsza maskotka świata - mały wielorybek, dla małego niemowlaczka. Chyba sobie zrobię podobną (tylko lamówki zabrakło!)

Przy okazji przypomnienie poduszeczek - wyprane, wyprasowane, wręczone.






No to tyle na razie. Coś tam haftuję sobie - jedna rozetka skończona, druga zaczęta, nie wiem dlaczego nie zrobiłam zdjęcia. W takim tempie to do końca tygodnia, max. do końca roku machnę całość. I może wreszcie wrócę do kolosów.

sobota, 20 grudnia 2014

Znowu 'drobiażdżki'

Się zapisało do SALów, to się trzeba wywiązywać ;)

SAL Rosetta - bardzo mi się spodobał wzór, ale nie bardzo wiedziałam, gdzie by potem taki wyszyty umieścić. Oraz potrzebowałam na JUŻ, czyli za miesiąc-dwa (a nie kolejnego rozgrzebanego projektu, pominę milczeniem, ile ich ostatnio zaczęłam, mimo, że nie powinnam) obrazka długiego, ale w miarę wąskiego (czyli czegoś, co zastąpi po świętach choinki). Padło na pierwszy rząd rozetek. Poszło w brązach (mam więcej nici, niż w pierwotnie zakładanych fioletach).

Wyszywa się szybko, bo jakże mógłby być problem z monochromatycznym haftem, którego wzór na dodatek można mieć na kindlu (pdfy fajniej się sprawują w dotykowym kindlu, nie trzeba wzorów drukować, a i łatwiej je ze sobą targać).

Prezentacja ramek:


A tutaj kolejne maleństwo - pierwsza część SALu u Myszmusi.

Nawet się szarpnęłam i za 9 złociszy kupiłam kanwę dopasowaną do wzoru - niby miałam robić na białej, ale skoro AKURAT przejeżdżałam koło sklepu i skoro AKURAT była 18ct czerwona, cóż było robić. Nawet dycha się znalazła ;)

Wyszywane zapasami mulin (kolorki zbliżone bardzo do tych ze wzoru - DMC mam jeszcze za mało i akurat tych nie posiadam), haftem gobelinowym (na gęstych można sobie tak machać, naprawdę wychodzi super i przy dużych plamach zysk z półkrzyżyków jest wielki! przy bibliotece i tak połowa czasu to "ale gdzie ja jestem właściwie?", więc tylko troszkę czasu się oszczędza - ale zawsze).


Puste miejsca to w oryginale miejsce na koraliki. Nie wydaje mi się, żebym się bawiła w koraliki, ale w co - to nie wiem. Może pełne krzyżyki, może węzełki? Zobaczę pod koniec.

I teraz mnie tak nosi i nosi, ale mam postanowienie, że może bym skończyła rozetki i trochę pomęczyła kolosy (zegar leży od trzech miesięcy, czy wspominałam, jak to nic nie robię w bibliotekach? :>), potem Einstein, a potem RÓŻA! Gobelinem, kolorami, na gęstej kanwie. Plamy gobelinem idą raz-dwa i są :)

środa, 10 grudnia 2014

Drobiażdżek świąteczny

Machnęłam sobie drobiażdżek świąteczny, gdyż ;)
Może Anek73 jakoś to wytrzyma - wierzę w Ciebie, babo :)


Zakochałam się w hafcie matematycznym - zawijas nim zrobiłam. Cudny jest, bo zrobiłam raz, ale się okazało, że źle wkomponowałam kolor i był prawie niewidoczny. Wycięcie i poprawienie zajęło jakieś pół godziny (z wiecznie ganiającymi dziećmi dookoła). Prościzna.

Przy okazji pokażę ścianę na tymczasowe ozdoby - jak się skończą święta wrzucę tam coś innego, na kolejne też już jest pomysł, na zasadzie: jedna podłużna ramka (uwielbiam ribby z ikei) i jedna mniejsza z czymś.

Aktualnie to coś wygląda tak:


Passpartout zrobione z kolorowego brystolu. "Maleństwo" na górze to strasznie sympatyczny rysuneczek, wykonany milion lat temu (czyli prawie 4 lata).


Na wielkanoc machnę jakiegoś sympatycznego kurczaka - mam w gazetach pełno tego, a do podłużnego wstawię dwa cieniowane jajka (lubię takie hafciki, raz i dwa i się robią, same niemal), pewnie na podobnej zasadzie, jak tutaj.

A na czas nieświąteczny machnę sobie - a jakże - jednokolorowe hafciki. Dostałam pozwoleństwo na dołączenie do SAL ROSETTA - zmieniam tylko trochę wzór. Znaczy się trochę ;) Zamiast 12-tu kółek zrobię raptem trzy, każdy w innym kolorze. Kanwa - do wykończenia - ta beżowa, kawowa, czy jaki to ona ma kolor, kolory mulin w brązach. Zastanawiałam się nad fioletami, nawet znalazłam w zapasach ariadny 4 mniej więcej pasujące kolory, ale założenie jest takie, że prościzny i monochromatyczne hafty mają iść z resztek, których nie zamierzam rozszerzać poprzez zakupy, a przy fioletach było takie niebezpieczeństwo, że np. na ramkę nie wystarczy ta ilość, którą posiadam. A brązów zostało mi od cholery i ciut ciut po koniach, gdzie kupiłam muliny wg. rozpiski, więc połowa mi została (fajnie, że nie umiem znaleźć zdjęcia z powieszonym obrazem, bardzo zabawne, no boki zrywać).



Co jeszcze, co jeszcze.

A, jestem porąbana. Kupiłam kanwę na Einsteiny, ale chyba o tym mówiłam. I zapisałam się do wyszywania sówek. Sówki są czadowe, o rety, jakie czadowe. Zaraz zalinkuję:
http://myszkowato.blogspot.com/2014/12/wspolne-xxx-sowa-faith.html

Jak dostanę banerek, to go nawet wstawię, a co.

Zapomniałam wspomnieć, że uszyłam dwie bombeczki z filcu. Są słodkie. Na razie jeszcze nie mam choinki, przed niedzielą to się jednak nie wydarzy (a miało), bo cały czas zajęty nie tym. Bombkami więc bawią się dzieci, jedna zgarnęła serduszko i się z nim nie rozstaje do tego stopnia, że serducho patrzy, jak ona się kąpie (czy muszę wspominać o tym, jak wygląda filc po wizytach nieopodal prysznica? sfilcowany, jak nie wiem ;) ).

No i sklerozę mam. Miałam się jeszcze pochwalić, że w końcu znalazłam cztery pory roku w komplecie i są już powieszone. Wyglądają o tak.

czwartek, 4 grudnia 2014

Bzium - poduchy!

A oto i one.
Albo i nie, najpierw słów kilka ;)
Materiały z ikei, kanwa poduszkowa jakaś megastara, nici to kordonki, na żółwia poszła mulina (poza tłem). Idzie masakryczna ilość mulin - wyszywane poczwórną nicią. Nie, że cztery niteczki, tylko 4 pasma po 6 niteczek każde. Na dwadzieścia parę krzyżyków idzie cała mulina. I dobrze, trochę zapasów poszło (jasnozielony środek żółwia był znowu robiony kordonkiem).
Pomysł na poduszki był taki, że machnę jakieś hafty, a potem doszyję tyły. Ale te hafty za małe na całe poduszki. A żółw to już w ogóle (w ogóle żółwia wymyśliłam w ostatnim momencie). Trzeba więc było coś doszyć, ale nie jakoś tak, tylko ładnie, wymyśliłam więc "że niby patchwork". Jak wymyśliłam, tak zrobiłam.
Kilka wniosków. Szycie jest proste ;) Jeśli to tylko proste szycie :D (innego nie miałam). Gorsze jest mierzenie materiału, cięcie, pasowanie, szpilkowanie, pilnowanie, żeby nie utracić za dużo krwi przez te przeklęte szpilki. Ale generalnie mi się podoba, aczkolwiek nakład czasowy jest ogromny. Co prawda doświadczenie też robi swoje - najgorzej było zawsze z pierwszą sztuką, potem już wszystkie trzy "pociąć, poukładać, przeszyć, dociąć następne kawałki". Teraz machnęłabym poduszkę z podkładem pod haft i pleckami w pół godziny, łącznie z cięciem i wyciąganiem pierdół.
Maszyny nie trzeba się bać. Przy poprzedniej próbie, kiedy usiłowałam przyszyć do frottowego ręcznika kapturek (dla dziewcząt małych), połamałam pełno igieł, nawlekanie to jakiś kosmos, a jak się skończyła nitka na małej szpulce, to myślałam, że się potnę - najpierw wymyślić, jak ją wyciągnąć i nawinąć, a potem, jak nawlec. Teraz zrobiło się samo. Chociaż głównej nitki nie zmieniałam, bo nie jarzę tej kolejności - na szczęście wszystko poszło białą.
Dobra, nie marudzę już. Prezentacja.
Poduszki dla moich panien - musiały być prawie takie same, bo nawet, jeśli początkowe zgodzą się na coś zupełnie różnego, to z biegiem czasu im się zmienia i chcą tego samego.


Nie zauważyłam tych nitek podczas robienia zdjęć - wybaczcie. Po praniu wszystko zniknęło. Poduszki i poszewki zostały również wyprane, więc będą doprasowane i lepiej wypchane - to była taka prezentacja na szybko :) I nie, nie są takie krzywe, naprawdę ;)
Oraz poduszki dla kuzynek. Ta z żółwiem dla małego śpioszka, który ma dwa miesiące raptem :)



Plecki we wszystkich wyglądają tak (różnią się trochę zawartością napisów):
Wiem, że moje 'wypocinki' krawieckie nijak się mają do tego, co wychodzi spod maszyn i paluszków bardziej doświadczonych krawcowych, ale ja tam jestem dumna - w końcu to pierwsze coś przeze mnie uszyte (nie licząc tych nieszczęsnych ręczników i krzywych klocków).

środa, 3 grudnia 2014

Umiem szyć :) Poduszki, ale zawsze

Okazało się, że umiem szyć. Proste rzeczy i w ogóle, ale umiem. Instrukcja jedna, już przeze mnie zmieniona. Uszyłam jedną poszewkę z koszuli - to było banalnie proste, aczkolwiek jakbym nie zaczęła od zszywania po prawej stronie obyłoby się bez pierwszego prucia ;) Potem uszyłam druga - z zakładkami.
A wszystko to było wprawką pt: "czy w ogóle umiem zrobić cokolwiek", bo przecież wymyśliłam te fikuśne poduszeczki dla panien i ich kuzynek. Zawsze w obwodzie zostaje teściowa, która krawcową jest genialną i uszyje WSZYSTKO na starym singerze z napędem nożno-ręcznym, z prostym ściegiem. Dosłownie wszystko. Moja idolka w tym temacie.
A teraz wracamy do mnie. Doświadczenia "że niby patchwork" ;) zerowe, a wyszło (no dobra, przód poduszki złożony z 5 elementów nie jest jakimś wyzwaniem, no ale wiecie, ja do tej pory nie szyłam maszyną nic prawie, poza klockami, z którymi nie dawałam sobie rady i które wyszły krzywo). Widać, jakiego doświadczenia się nabiera tylko czytając i OGLĄDAJĄC Wasze blogi. Super sprawa - taka nauka przez osmozę.
I tak, już wiem dlaczego "a tę kołdrę szyłam tydzień". Tylko nie szyłam, a cięłam, przycinałam, łączyłam, szpilkowałam, nawlekałam nici i takie tam. Normalnie szycie to się nie powinno nazywać szycie, bo tego jest najmniej ;) I jest najprostsze - maszyna sama prowadzi materiał, o co tyle wrzasku.
Żeby nie było - fotek poduszek dzisiaj nie będzie, bo wczoraj "szyłam" trzy godziny i mam cztery przody do poduszek (haft + rameczka z materiałów), mam docięte i przeszyte zakładki na plecki, mam też wycięte podkładki pod przód, bo nie chcę tak wystawiać haftu, niech będzie przykryty czymś, zanim do poduszki dotrze. To się nawet jakoś nazywa, ale zapomniałam jak. Jak machnę fotki, to mi pewnie powiecie ;)
Plany są takie, że dzisiaj skończę je zszywać, aczkolwiek może wyjść inaczej, bo miałam zamiar przecież popracować trochę więcej przedwczoraj, kiedy to jednak dzieci uznały, że nie idą spać, mamunia musi utulić, i tak je tuliłam, że usnęłam co prawda już ze śpiącą jedną, ale druga dalej brykała - usypiał tatuś. Robota więc była porzucona nagle.
I jeszcze z przemyśleń innych - z najfajniejszego sprzętu to mam tak: kątownik metalowy porządny, długi kawałek panelu (panela?) i poziomicę długą również. A jakbym miała stół z narysowaną miarką co 1 - 5 - 10 cm to już w ogóle. Ale nie rozpędzajmy się - szyłam na razie 1,5 wieczoru ;) Właśnie znalazłam taki stół, ale miarka jest w jednym wymiarze - stół do przycinania tapet. Ale ja już coś wymyślę ;) Może któryś z roboczych poświęcę i porysuję markerem. Hmmm, podoba mi się ta myśl ;)

Zdjęcia jutro, mam nadzieję już gotowych poduszek!

środa, 26 listopada 2014

Szybki przegląd prac

Obiecałam porządki.

I były, aczkolwiek trochę mnie przerosły. Poprosiłam o przytarganie wszystkich pudeł, które należą do mnie i zawierają czasem bliżej niezidentyfikowane coś. Po czym dostałam dwa pudła gratisowe - których wcale nie zamierzałam sprzątać ;) za to pudło z wstążeczkami gdzieś mi wcięło. Bo chyba ich nikomu nie dałam. Chyba...


Po uporządkowaniu nieco lepiej - dwa wypełnione małe regaliki, jedno pudło śmieci i cztery pudełka i pojemniczki zwolnione (bo rzeczy uporządkowane poszły do regału). A ile wzorów znalazłam, oczywiście takich, które muszę zrobić ;)


I na szybciutko - korzystając z uprzejmości mojej mamy, która zabrała panny w piątek, mogłam i sprzątnąć i w sobotę dokończyć NARESZCIE stronę biblioteki. Problem z nią jest taki, że to jest naprawdę trudny haft. Wychodzi cudnie i jak już się człowiek wdroży, to nie jest źle. Ale zaczynanie, po takiej długiej przerwie (w ciągu ostatniego miesiąca usiadłam do niej raz! a potem wpadka z mazakami), gdzie krateczki zniknęły, potem w ich rysowaniu się machnęłam, no ludzie, masakra jakaś. 2,5 godziny kończyłam stronę i tak zaczynałam kawałek następnej ;) Efekty na żywo oczywiście o wiele lepiej. Krateczki machnęłam na czerwono, w sumie nie wiem, dlaczego, zielony mi się znudził, czy jak?


No i poduszeczki. W zasadzie robi się coraz bardzie priorytetowa robota, mam niecały miesiąc na skończenie trzeciej poduszki i zrobienie czwartej (dla najmłodszej, nie kordonkiem, a mulinami, bo jest dużo kolorów), a potem wyzwanie, jedno z większych - hafty trzeba naszyć na poszewki. Które muszę uszyć. Wspominałam, że jakoś tak nie jestem biegła w szyciu? Znaczy się nie to, że nie umiem - nie szyję po prostu, więc nie wiem, czy idzie mi to dobrze, czy źle. Jakby co, poproszę o pomoc teściową, ona umie uszyć wszystko :)

Tu wersja poduszki dla moich panien: (jeszcze druga do zrobienia, jestem tak w 1/4?)


 Tutaj poduszka dla ich kuzynki, na której się trochę uczyłam i na której jest trochę błędów, ale cichosza.
Przy okazji widać, jak wygląda igła plastikowa - uratowała me życie, bo haftowanie poduszek normalnymi igłami, choćby wielkimi, jest straszne po prostu.


I obrus! Pamiętacie, mówiłam o materiale na obrus. W zbliżeniu jest taki: widać wstawki aidowe i chyba płateczki śniegu, czy tam inne wzory:


Tak wyglądała pierwsza - wstawki są nierówne, więc wzór spłaszczyłam i rozciągnęłam, żeby wyszedł mniej więcej kwadratowy. Haftuje się oczywiście bardzo przyjemnie, bo wzór megaprosty.


I na razie przekroczyłam plany, bo zamiast 1 tygodniowo, powstały już trzy, po czym cisza na tydzień. Czyli jak zwykle. W ostatniej brakuje kawałka backstitcha.


Przy okazji machnęłam projekcik i muffiny będą w dwóch kolorach i co drugie wystąpienie wstawki - żeby ich zrobić 'raptem' 36, a nie 72. Tłumaczę to sobie tym, żeby nie było pstrokacizny ;)

Coś innego

Dziewczęta przedszkole mają super, naprawdę niezłe.
I wczoraj dostałam zadanie domowe, które byłoby może i lepiej wykonane, gdybym była bardziej przytomna. A zajęło mi tylko 2,5 godziny, po 2 godzinach miałam już taką wprawę, że kolejne sztuki robiłabym w minut 30 ;)
No dobra, przejdźmy do prezentacji. Dzieci mają przynieść wianki krakowskie. Tutaj moje zdziwienie, bo nie pamiętam, jak toto wygląda, ale od czego jest internet.
To się zaczęła produkcja - na szczęście wszystko, poza wystarczającą ilością czerwonej wstążeczki, było w domu.
Wycinanie kwiatków - tu już wycięte i rozłożone. Jak się wprowadzi zasady manufaktury, czyli najpierw wszystko tnie na kwadraty, potem wszystko zgina, potem wycina kwiatki, a dzieciom się zostawia rozłożenie i segregację, to nagle wszystko działa szybciej :>


Potem klejenie kwiatków, musiałam robić dwa razy, bo po pierwszej przymiarce okazało się, że fajnie, fajnie, ale kwiatków za mało (potem zrobiłam za dużo, ale co tam):


Potem już tylko kwiatki do opaski na głowę, a potem ich przyszycie - tak, taśma dwustronna fajna jest, ale panny ledwo przymierzyły, kwiatki zaczęły odpadać. Nie ukrywam, że musiałam użyć cążków do przeciągania igły, bo kilka warstw papieru + dwie warstwy brystolu, ze dwie warstwy taśmy to za dużo na moje łapy.

Efekty:


Na łepetynach lepiej widać wstążeczkę i cudowność tych prostych wianeczków, ale dziewczyn tutaj wstawiać nie będę :)

I to jest wytłumaczenie, dlaczego wczoraj nic nie wyhaftowałam, ani nie pochwaliłam się efektami prac i sprzątania - gdyż ktoś za mnie czas mi zorganizował.

piątek, 21 listopada 2014

Plany. Tym razem na dzisiaj.

Plany. Tłumaczę się.
Do biblioteki nie usiadłam. Miałam ciężki tydzień, szkolenia, nauka, dziecko marudzące w nocy. Biblioteka jest trudna i nie można jej robić z doskoku. Zanim się zorientuję, gdzie jestem i co mam zrobić, mija kilka ładnych minut, a to czasami akurat cały czas, jaki mam dostępny. Ale w związku z tym mam skończone dwie poduszki, trzecia się robi. Arcyprosty wzór, a i tak się mylę. Ileż ja razy prułam ;) Dla najmłodszej w rodzinie znaleziony wzór - też na poduszkę. Śpiący żółwik.
Za to machnęłam trzy muffinki. Zaprojektowałam obrus i dobrze, że to zrobiłam, bo głupia ja zapomniałabym o takich rzeczach jak to, że obrus leży niejako do góry nogami - to, co jest przy człowieku, to jest na dole, a nie na górze wzoru, więc nie z góry zaczynamy patrzeć. Oraz naprawdę, ale naprawdę ważne jest to, że te wstawki aidowe są nierówne i trzeba to uwzględnić, więc nie mogę machać muffinkami o 90 stopni. O 180 mogę, żeby wyglądały jak człowiek. Oraz zmieniłam wzór. Zniżyłam i poszerzyłam, żeby po uwzględnieniu nierównych krzyżyków wyszła mniej więcej równo.
A teraz plany na wieczór.
Otóż mąż mój dobry i łaskawy powolutku i po kolei odgruzowywuje obydwie kanciapki / składowiska w domu. Ubrania, zapakowane w maju i takie tam. Pełno przydasiek się wala dookoła, a ja nie wiem, co mam. Postanowiłam więc wykorzystać dzisiejszy, chyba wolny wieczór, na to, żeby przynieść to WSZYSTKO, ale wszystko na środek salonu, zinwentaryzować, popakować i opisać. Pełno wzorów, pełno kawałków materiałów, kilka porozpoczynanych prac. Porządek mam mniej więcej tylko w mulinach. Mniej więcej, bo przy ostatnich "robię wszystko na raz, skoro nie mam na nic czasu" podbierałam mulinki między pojemnikami, pracami i woreczkami bez aktualizacji ich stanu. W tych zapiskach też jest więc burdel. A potrzebuję trochę spokoju i porządku, aby wiedzieć, na co materiał mam, jakie mam zapasy muliny (jedna z poduszek będzie muliną wyszyta, a dużo jej idzie - w sam raz się przyda wykańczanie zapasów), którą pracę - jeśli mi znowu coś strzeli do łba - mogę zaczynać bez zakupów.
Uff.
Zdjęcia jutro :)

środa, 12 listopada 2014

Szaleństwo! I harmonogram.

Oszalałam. Znowu. Zrównoważoną to mnie nazwać nie można.
Latając dzisiaj po blogach i sklepach zachwyciłam się materiałem z aidowymi wstawkami. I pomyślałam, że fajnie byłoby mieć taki obrus, wyhaftowany. Dobrze byłoby mieć w ogóle jakiś obrus, na nasz piękny, jakże pożyteczny i przydatny stół. A zaraz potem zapaliła się żarówa - przecież ja taki materiał mam!
Rzuciłam się więc do zapasów i wykopałam materiał w kolorze ecru, ze wstawkami aidowymi. Materiał ma 140x170cm, szkoda, że wstawki nie są symetryczne - znaczy się wstawka nie jest do końca równa. Rozdzielczość kanwy wszesz jest inna niż wzdłuż. Ale! Znalazłam mini-wzorek, który można spokojnie spłaszczyć. Wzorek małej muffinki :) Jak znalazł. Bardzo prosta, w jednym kolorze, ja ją zrobię w dwóch, bo przy okazji mam pomysł na wykorzystanie mulinek, których mam zapas, a których zestawu nie zamierzam rozszerzać - stare, beznumerowe, oraz stare ariadny. Wisieńka na wierzchu babeczki będzie oczywiście czerwona, a dół - dowolnym kolorem, w jakim może być papierek do muffiny. Jestem bardzo dumna z tego jakże genialnego pomysłu ;)
Oraz powstał plan. Patrzyłam, jak u Anek73 (http://anek73.blogspot.com/) idą postępy przy założeniu haftowania jednej nitki na dzień. U mnie jedna nitka na dzień się nie sprawdzi, bo musiałabym się zmuszać do przeskakiwania między pracami akurat wtedy, kiedy nie mam ochoty. Oraz do przymusowego siadania, kiedy zupełnie nie mam czasu. Ale głównie do odrywania się od czegoś, na co właśnie rzuciłam się. Z drugiej strony - hafcik, który ma łącznie z 300 krzyżyków w aż dwóch - trzech kolorach (biały + kolor, no ew. ta wisienka), co tydzień powinien powstawać. Plan zakłada więc:
- minimum jedną muffinkę na tydzień,
- kolejność innych prac: strona biblioteki, strona zegarów,
- malizny i UFO-ki w innych terminach, jako przerywniki, czy tam odpoczynek,
- priorytet może być na prace terminowe - np. teraz haftuję na kanwie poduszkowej pieski Snoopy, na prezenty dla córeczek i ich kuzynki.
Zobaczymy, jak długo się plan utrzyma ;)

PS. Update, bo w końcu znalazłam adres, gdzie znalazłam muffinkę, która mnie oczarowała:
http://dziergalnia.blogspot.com/2014/11/muffinki.html

sobota, 8 listopada 2014

Zeszło!

Stwierdziłam, że czas nadszedł. Albo rzucę całkiem w kąt, albo wróci do łask.
Rano polałam więc pomazaną pracę całą dostępną chemią, która powinna pomóc. Nie pomógł denaturat, nie pomogła benzyna, nie pomogły odplamiacze, spirytus salicylowy, odkamieniacze, wyżeracze, cokolwiek ;) Z przypływie desperacji postanowiłam wypróbować wybielacz, wiecie, taki żrący i w ogóle, z chlorem. Polałam, dostałam zawału, gdyż plama rozrosła się do granic niteczek - na szczęście do niewielkich plamek, jak będę musiała wypruć 50 krzyżyków, to przeżyję.
I co? I działa. Wybielacz zeżarł flamaster i teraz - suprajs! - nie zeżarł nitek. Jak mi ktoś jeszcze raz powie, że wyszywam jakimś badziewiem, które jest na pewno podróbą, to wyśmieję. Tak, tak, DMC z Honk-Kongu daje radę i nie dało się zjeść wybielaczowi. O!
Teraz praca schnie i plan na weekend jest taki, żeby dokończyć stronę pierwszą. A potem stronę trzynastą z zegarów. A potem wrócić do poduszki - zostawiam ją dlatego, że też mam na nią focha ;) wczoraj machnęłam taki błąd, że rety rety, muszę pruć cały wczorajszy urobek, więc się obraziłam. Taki ze mnie obrażacz jeden.

piątek, 7 listopada 2014

A zajmuje mnie teraz to

Foch na bibliotekę spędzam w inny sposób.
Otóż co prawda miałam nie zaczynać NIC, ale wymyśliłam prezenty dla dziewcząt. Dla moich i dla córki brata - ma urodziny przed samymi świętami. A wszystkie dzieci są tak zawalone zabawkami, że naprawdę jest problem z tym, co tu jeszcze możnaby im ofiarować. I wymyśliłam poduszki haftowane. Kanwę, taką z megawielkimi oczkami - miałam, zakupioną milion lat temu. Znalazłam gazetki ze wzorami, w których wiedziałam, że są wzory na poduszki i się nieco załamałam. Nie wiem czemu, ale wydawało mi się, że taka poduszka to ma ok. 40-50 krzyżyków. No, ma 72, jeśli ma być zahaftowane całe 40cm. Taka pamięć ;) A wzór znalazłam na 45-50 krzyżyków. I co teraz? Ano nic, zrobię rameczkę z materiału. Takie mam plany - w życiu nie szyłam poduszki, ale znalazłam tutoriale, jak prosto uszyć poduszkę. Kupiłam nawet materiały na tył, na rameczkę, na jakieś coś? Zobaczy się, mam jeszcze dużo czasu.
Przy okazji - ale numery z nićmi. Próbowałam, jak ten materiał bardzo rzadki można pokryć muliną, kordonkiem, wełną. Miałam pod ręką kordonki w kilku kolorach, dokupiłam czarną wełnę akrylową (za grubą, jak się okazało). Generalnie jest pewien misz-masz, zaraz go opiszę ;)
 Różowy i żółty - dwie nici kordonka 8. Biały - dwie nici kordonka 5. Czarny - dwie nitki grubszej wełny :> A biało-niebieskie tło to jedna nitka niebieska 8 i jedna biała 5. Biały zaraz mi się skończy ;) Wzór to generalnie przerobienie czegoś takiego:
z wycięciem kwiatków, przeniesieniem ptaszora, i takimi tam - żeby się zmieścił w ten kawałek, który wycięłam (chwaliłam się tym, że wycięłam o 2-3 krzyżyki za mało? ;).
Przy okazji musiałam poczynić zakupy. Każda okazja dobra. A powód był taki: haftowania ostrą igłą (a tylko taką miałam w rozmiarze takim, że dało się nawlec 4 nitki grubego kordonka) to nie jest to, co lubię. Kupiłam więc igły plastikowe - bardzo trudno dostępne. Przy okazji obcinacz, małe nożyczki, duże nożyczki, takie przytrzymywadełko do szycia, kreda w kredce i kawałku - sprawdzę, jak schodzi z materiału, może to jest rozwiązanie na rysowanie krateczek, zamiast mazaka, który albo wysechł albo nie jest spieralny? Dorzuciłam jeszcze 'kilka' zestawów dla dzieci, ale 3-latki jeszcze ciężko jarzą ;) Nic to, będzie na potem. Zapomniałam zestawom zrobić zdjęcia, taka skleroza.
Oczywiście, jakbym na zdjęciu umieściła wszystko, co chciałam, to byłabym chora ;) Wielkość igły można zobaczyć na fotce z prezentacją aktualnej pracy - w lewym górnym rogu jest wbity kawałek szarego plastiku. Ale jaka to przyjemność wyszywania odpowiednią igłą. Mniam :)
Ach, zapomniałabym: pojechaliśmy na weekend do teściów, zabrałam zegary. Strona 13 to prawie samo tło, na ponad 3000 krzyżyków tła w dwóch kolorach jest ponad 2000 krzyżyków. Prawie wszystkie machnęłam. Jak skończę pierwszą poduszkę, to chyba - jeśli będzie już wyprana - dokończę 1 stronę biblioteki, a potem dokończę stronę w zegarach. Miałam w końcu postępować wg. planu ;)

Biblioteka - listopad

Kiepściutko, oj kiepściutko.
Pisałam na fb o tym, że machnęłam sobie krateczkę, problem w tym, że nie tym mazakiem. Ten zielony, ten zielony, kto by się przejmował tym, że jeden nie spiera się zupełnie ;) No już po drugim przedłużania tej krateczki zorientowałam się, że to nie ten spieralny. Przy okazji bibliotekę przenosiłam na krośnie i taka niespodzianka. Ściągnęłam całkiem, do pralki i dawaj. Nie zeszło, nie do końca. Do wywabiania plam chemią jeszcze nie usiadłam - może mężowi zlecę. Benzyna albo denaturat biały. Nie wiem, na razie się zraziłam.
A zanim wrzuciłam pracę do pralki, zrobione było tyle:
Zaczęłam kreinika. O! Mój! Boże! Jaka cudna nić. I tak, w pralce nic się z nią nie dzieje ;) Widać kawałeczek na tym skrawku bez tła. Wspaniałości.
Na tej foteczce widać, jak wygląda kratka po wypraniu juz. Niby nic, ale tam ma być akurat jasna, jasna chmura. Nie wiem, czy zakryje. Raczej tak, ale na razie problem z tym mazakiem mnie odrzucił od biblioteki i tak w stanie odrzucenia sobie trwam. Zapewne wrócę, no ale, na razie mam focha ;)
 

czwartek, 23 października 2014

Bez obrazków post :>

A teraz znowu będą liczby. Kocham liczby, uwielbiam liczby.

Aczkolwiek, jak zobaczyłam te, to trochę mi mina zrzedła. Odkopałam stary remanent zrobionych prac, wszak ładnych kilka lat już wyszywam (a kilka nie wyszywam, bo przerwy i jeszcze nie takie chciejstwo). Wyszło mi na to, że do tej pory wyhaftowałam jakieś 460 tysięcy krzyżyków. Niby fajnie, prawie pół miliona krzyżyków, można w sumie do tego zaokrąglić, bo starych prac nie miałam dokładnie pomierzonych. Niech będzie pół miliona krzyżyków.

A teraz podsumowanie (też plus minus, bo zdjęcia bez tła liczę na mniej więcej połowę rozmiaru, wiadomo, że nie zawsze tak to wychodzi) moich planów:
Biblioteka - zostało 280000, 280 tysięcy krzyżyków! no ale ;)
Bambusy - zostało 10 tysięcy,
Bibliotekarka - około 100 tysięcy.
Galeria - 152 tysiące,
Kuchenne 'drobiazgi' po 15 tysięcy każdy (niby długie, ale wąskie, no i bez tła)
Samochodziki - łącznie to kilkanaście tysięcy krzyżyków, z czym do ludzi ;)
Wzór geometryczny - 29 tysięcy.

Łącznie w aktualnych planach jest 600 tysięcy krzyżyków, czyli więcej, niż wyhaftowałam do tej pory.

Tak, wiem, duże formy wyszywa się inaczej. I niektóre są łatwe. A niektóre nie. Ale mam w planach tyle roboty. A chciałam je już mieć teraz ;)

Natomiast muszę zrobić jakieś założenie, albo coś. Przydatne będzie takie: jedną pracę zacznę, dopiero mogę zaczynać następną. Zaczętych mam cztery (takich, które zamierzam skończyć). Bywało gorzej?

Inwentaryzacja i hafciarska lista marzeń

Komentarz do poprzedniej notki natchnął mnie do zrobienia listy planów / remanentu / inwentaryzacji, żeby w ogóle wiedzieć, co zamierzam zrobić, co mam do skończenia - tak, dla porządku.
Ostatnie dni nie sprzyjały haftowaniu. Niby to była końcówka zwolnienia lekarskiego (od czterech dni w pracy), ale strasznie zagoniona byłam. Od lekarza, do lekarza. Sprzątanie, gotowanie - dziewczętom zrobiliśmy urodziny w weekend (urodziny miały po prawdzie wczoraj :) ), to wszystko sprawiło, że w kolosach nie zrobiłam nic. Jeszcze w ostatni dzień zwolnienia dziubnęłam pannom dwa zające, wszak od kilku dni są zającami (ostatnio młodsza jest małą kozą, ale w zeszłym tygodniu była zającem, no!). Nawet oprawiłam razem z autkami, proszę, oto fotka


ale od razu widać, że napisy w autkach są do poprawy - za mało odróżniają się od tła (dorobię fuksjowe / fioletowe / czerwone backstitche i będzie ok). No i sama ramka do zmiany, chciałam zające wrzucić do kwadratowych ramek, tylko, że te mi gdzieś w tym rozgardiaszu po prostu zginęły. Na kilka dni zgubiłam też spodnie, co mniej więcej opisuje chaos, jaki był i jest w moim domu :)

Przy okazji powiesiłam poprzednie twory (w tym jeden, który dziewczęta dostały od cioci w dniu urodzin - to metryczka). Reszta to moje dzieła. Ściana w pokoju dziecięcym wygląda mniej więcej tak, koty bardzo fajnie się wpasowały. Musiałam zostawić dużo miejsca wolnego, bo mam jeszcze dwa nierozpakowane obrazy dla dzieci oraz plany! Plany! W tym na obrazki dziecięce też - jest ich tak dużo, a życzenia dziewczyn zmieniają się w takim tempie, że mam zajęcie na długie lata. Na szczęście ścian też jest trochę.



Dobra, to teraz lista.

W trakcie:
Zegary - od dawna nie ruszone, zakończone 12 stron i tyle.


Biblioteka - niewiele brakuje do zakończenia pierwszej strony, ale jak odłożyłam, tak leży. No, może zrobiłam z 50 krzyżyków ostatnio. Bardzo, bardzo niewiele.


Przepraszam za zdjęcie tak bardzo z ukosa, ale krosno jest teraz umieszczone na stercie wszystkiego, nie udało mi się go wczoraj wydobyć. Porządki - w planach na weekend. Wtedy na pewno krosno wydobędę, bo chcę skończyć stronę. W końcu.

Bambusy - wydrukowany wzór raptem 5 lat temu ;) Dokopałam się do niego i zaczęłam dziergać zieleniny. Przy okazji odkryłam, że nie mam wszystkich nici, te, co mam, są źle dobrane i w ogóle, ale muszę to skończyć, aby zacząć jedzeniowe kolosy.

Bambusy odkopane - przez ostatnie trzy lata to chyba tylko backstitche machnęłam wokół czarnych wzorów i trochę tej zieleniny. Po kilku dniach wyglądają już tak (w tym nowa plama po prawej stronie u góry ;) kapnęła woda do picia i rozpuściła mazaczek spieralny - widać, że spieralny, prawda?)



Biedrony - rzuciłam się, jak szczerbaty, na suchary, trochę porobiłam i odłożyłam. Miałam wrócić, ale zgubiłam wzór. Potem wydrukowałam jeszcze raz, miałam wrócić, ale akurat na tyle poprawił się mój stan na tym zwolnieniu, że nie do biedrony usiadłam, tylko do sprzątania świata.

Biedrona wygląda aktualnie tak.

Trochę do zrobienia zostało ;)

A teraz plany, czyli coś, co jeszcze nawet nie jest przygotowane. Ale na liście jest musowo.

Bibliotekarka



Galeria


Duża kanapka


Duży deser



Wzorek geometryczny



I z malizn - seria z czerwonym autkiem



I tutaj bez zdjęcia - dwa obrusiki hardangerowe na komody w przedpokoju - ostatnio odkopałam w końcu małe i średnie serwetki do przystrojenia tych komód i stwierdziłam, że super pasują. Mam jeszcze średniotrafiony zakup - kanwę 18 albo 20, która ma jeden feler, jest nierówna ;) ale do prostokątnego bieżniczka może być. Wzór będzie podobny do tej serwetki, nie wiem nawet, czy go będę rozpisywać, czy nie pójdę bardziej na żywioł, czyli wytnę, zaznaczę granicę i w nich będę się musiała trzymać, bo praca ma mieć wymiary mocno mniej więcej, ma być prosta, ale trochę kolorowa. I nie mieć za dużo wycinanek, bo te, o ile dobrze pamiętam, mojemu zdrowiu psychicznemu nie służą (kiedyś zepsułam serwetkę). Serwetka, która, o ile dobrze pamiętam, robiła się sama, wygląda tak:

Mam też zaczęte dwie prace, które nigdy przenigdy nie zostaną zakończone - jeden obraz ze źle dobranymi nićmi, na złej kanwie 11ct, a poza tym chyba nie mam wzoru. Oraz jedna praca zaczęta na podmalowanym tle i z wydrukowanym wzorem. Masakra. Nigdy, przenigdy więcej. Zaczęte też jakieś serweto-podkładki hardangerowe, ale co do nich, to nie wiem, po prostu nie wiem. Na pewno nie będę ich wykopywać, żeby im robić zdjęcia i żeby mi właziły na ambicje ;)