wtorek, 30 czerwca 2015

Ależ ze mnie ofiara

Tak nie pisałam i nie pisałam, bo urlop, bo nie miałam czego pokazać, bo niewiele robiłam, bo jak robiłam, to postępy mizerne i rozłożone na trzy prace, bo to, bo tamto, aż się wzięłam i zawzięłam i porobiłam zdjęcia aktualnym pracom. I co? No i jedna prezentacja róży się nie odbyła. Co za wtopencja ;)

Machnęłam kawalątek u góry, w takich ciemnych czerwieniach i czerniach:


Kolejne kolorki


Kolejne


I już :)


Wyszło zabawnie, jakby kciuka zabrakło. Tam po prostu będzie kolejny płatek. Tyle było, zanim pojechałam na urlop - a o urlopie w innej notce, bo to, co namieszałam w temacie haftu, to zasługuje na kilka słów osobnych.

środa, 17 czerwca 2015

Nowa pracka, znowu len

I jak tak myślałam, myślałam i myślałam - całe ze dwa razy, i to z doskoku, to wymyśliłam, że czas przygotować nową pracę :> A co, jak szaleć, to szaleć.Gdyż wyszło mi, że nie wezmę na urlop ani początkowo planowanej geometrii, ani Einsteina - tego chciałam skończyć wcześniej, ale coś mi się nie wydaje, a na cały urlop, jak dzieci pozwolą, to tego Einsteina będzie za mało, a brać dwie? No bez sensu.

Nową pracę będzie las, wzór autorstwa Renato Parolin(a) (to pan, czy pani?).


Tylko, że mam już ramę, a też i len nie jest aż taki szeroki, żeby zrobić ten największy las, szeroki na ponad 700 krzyżyków. Ten drugi, bardziej mi się podobający, ma 540 (ten na obrazku). Na ten len i na tę ramkę, też za dużo. To trochę powycinałam z wzoru i wyszedł mi szeroki na 380. I to już jest kul :) Ostatnio, zmorzona migreną, nie mogłam patrzeć na kolory, bo zbierało mi się i to nic dobrego nie było. To wzięłam oba lny (35ct), jeden to kość słoniowa, drugi to naturalny i zrobiłam sobie próbki, jak konkretne nici wychodzą na konkretnych materiałach - ten wzór jest monochromatyczny, za dużo kombinowania to tam nie ma, jeśli chodzi o kolorystykę. Gdyż ostatnio wpadłam na to, że skoro po koniach, wykonanych w roku 2011, zostało mi pełno brązów ariadnowych, to może las zrobię w brązach? Miałam zamieścić fotki, ale to nie miało sensu, gdyż po wykonaniu próbek wyszło, że pierwszy przebłysk że-niby-geniuszu był właściwy. Len obrazkowy kość słoniowa + nić ariadna 632 (taki ciemny brąz). Wychodzi nieźle, mam 5-6 motków tej nici, raczej wystarczy :)

Inna sprawa, jeśli któraś z Was dziubie na lnie - też tak macie, że różne lny zachowują się inaczej? Naturalny, zapewne bez traktowania wybieraniem i kolorowaniem, jest cięższy w krzyżykowaniu, a taki już zabarwiony, u mnie wspomniana kość słoniowa - to czysta poezja? Tak mi wyszło wczoraj, kiedy próbki wykonywałam jedną po drugiej i mogłam porównać od razu. Wychodzi mi też na to, że len naturalny może i ma jeszcze większe to COŚ, ale chyba zużyję na mniej skomplikowane prace, bo po prostu robi się ciężej.

I tak od słowa do słowa wyszło na to, że na wakacjach zacznę robić coś z planu przyszłorocznego :) Zważywszy na to, że prawie się rzuciłam do kupowania nici na inną pracę z przyszłego roku - nie jest źle.

poniedziałek, 15 czerwca 2015

Róża, dalej dziubię

Kolejny listeczek. Niebeskości. Teraz wielki wielki obszar podzieliłam na takie kawałeczki, które dalej sprawiają wrażenie całości, bo inaczej bym się w nim zakopała znowu na ileś tam.

Kolory trzy


cztery


I sześć :)


I tu mi się wydawało, że listeczek gotowy, a potem spojrzałam na wzór, spojrzałam na różę i stwierdziłam, że jakby był taki cały-cały, to ten dolny kolor by nie był postrzępiony. To jeszcze jedno popołudnie i kolorów osiem ;) I niby niebieskości, ale troszkę zielonego też jest.


A potem, jako, że nie chciało mi się jeszcze notki machać, zrobiłam jeszcze kawalątek ;)


Weszło tak na środek, ale no cóż - środek róży to już nieco większa gmatwanina :) Następna będzie plama na górze.

Licząc po ilości krzyżyków - zrobione jest 67% pracy, czyli raptem 1/3 przede mną. Dziubię ją od stycznia, ale styczeń i luty łącznie to nawet nie połowa tego, co teraz robię miesięcznie. Coś mi mówi, że chyba ją skończę w czerwcu i lipcu, żeby mieć kolejną pracę z czapki ;) Nie będę pracy nad nią sztucznie rozwlekać, żeby siadać do zegarów, skoro to mi sprawia teraz większą frajdę. Chociaż nigdy nie mów nigdy. Do urlopu i przerwy w takich dużych pracach jeszcze sporo czasu, ponad 7 tygodni! Wiadomo, co do tej pory wpadnie mi do głowy?

piątek, 12 czerwca 2015

Einstein - dwie kartki i jeszcze trochę

Wydawało mi się, że prezentację miał bardzo, bardzo, bardzo dawno temu. A tu się okazało, że wcale nie było tak źle, raptem niecałe 2 miesiące temu ;) Normalnie tyle, co nic.

Krótkie przypomnienie. Efekt końcowy ma być taki:


A rozterki, przy których skończyłam pracę nad tym obrazkiem, dotyczyły tego, jakim kolorem zastąpić ten nieszczęsny, wypruty kolor.

Zostało wtedy tyle:

Potem robiłam dalej kolorami, kolorami, kolorami. Szarościami - uściślając :)

Tu jeszcze wygląda ok :)

A tu obraz zaczyna mnie przerażać ;) No wygląda, jak wygląda. Ale dalej ostro ciągnęłam kolorami.


I dalej. Włosów duży, czoła mało, w ogóle, jakiś taki, czaszkowaty po prostu. Zgroza i w ogóle ;)


Tu jeszcze maleńkie szarości. Przy okazji - robione chyba bez lampy, widać, jak różnie zdjęcia wychodzą.


A tu już mi się znudziło latanie z kolorami po całej pracy i wzięłam dwie górne kartki. Nie ma to jak konsekwencja ;)


Coraz więcej włosów. Widać pojedyncze dziury.


Dziura na jasne czoło już przygotowana ;)


I zostało tylko trochę brwi (nie chciałam ciągnąć kolorów ciemnych na kilka krzyżyków, a jednocześnie zapałałam niechęcią do przechodzenia na następną stronę) i ten jeden, wypruty ;)


Przy okazji porównanie z tym, jak ma wyjść - jest dobrze.

Tak zostawiłam na momencik, wspomniane dwa miesiące temu. I od tej pory nie zrobiłam nic, raz usiadłam i dzieci nie pozwoliły.

Jak widać, poza tym nieszczęsnym jednym kolorem - cieniowanie itp. wychodzi całkiem nieźle, więc spodziewam się całkiem niezłego efektu. Kiedy już w końcu do niego wrócę. W planach na maj była jedna z pozostałych kartek, ale nie wyszło zupełnie. Do pracy wrócę, ale aktualnie ogarnął mnie szał związany z różą. To Einstein poczeka jeszcze moment.

środa, 10 czerwca 2015

Mozaika

Jak kiedyś już wspominałam, odżegnywałam się, nawet tutaj, że nie, nie nie i nie, nie kupię mozaiki. Bo plastikowa, bo coś tam. I większość wzorów jarmarczna. Większość, ale nie wszystkie. No i plastikowa, ale wygląda inaczej - tak twierdzą babki na FB.

To zamówiłam. Wzór już pokazywałam, o taki:





Przyszedł, dwa tygodnie czekałam, nie ma tragedii.

Zawartość takiego pogiętego pudełka:
 tacka
 pęseta - nie ma takiego ołóweczko-długopisu, a liczyłam na niego
 pełno, pełno diamencików, popakowane chyba po 1g, tak mi wyszło z tych dziwnych znaczków i liczb na podsumowaniu
 samo podsumwoanie. Szkoda, że nie ma tych trójkątnych podstaweczek.
 Sam obrazek. Jak widać, nic nie widać, bo papier zabezpieczający jest biały. No i wszystko pogięte.
 Uwaga, zaczynam. Zaszalałam, jak nie wiem :>
 Tu już więcej - inne światło, inne kolory.
 Po 3 popołudnio-wieczorach?, kiedy to zdradziłam krzyżyki z tym plastikiem ;) mam tyle

Wnioski i podsumowania na teraz:

  • za cholerę nie wiem, czemu to takie wciągające, ale wciąga i to bardzo, zawsze zostaje jeszcze kawalątek, odkryję jeszcze tylko kilka rzędów, no dobra, kilkanaście, no jeszcze tylko tylko i już jest późno,
  • plastik, nie plastik, na ostatnim zdjęciu chciałam uzyskać efekt, który jest widoczny, jak się patrzy ludzkim okiem, a nie przez obiektyw - te diamenciki się mienią. Mają odcienie perłowe, wychodzi to całkiem nieźle, w całości w ogóle powinno zrobić efekt łał,
  • jako, że obraz mam raczej bez szczegółów, to raczej nie ma się co spodziewać cudów po takim kawalątku, to, co jest na razie, jest ok, cieniowanie, przejścia, plamy, ale bez wydziwania pt: mamy jasną plamę, zróbmy ją w 5 odcieniach ecru,
  • zrobione mam 2,5 'strony', całość jest zaklejona 4-ma kawałkami papieru zabezpieczającego, te zagięcia dzielą pracę na 4 części, mniej więcej równe, wychodzi 16 'stron'.
  • trwałość kleju - drżałam ;) z nerwów, czy strona druga, którą zaczęłam dziubać wieczorem, a której nie miałam jak skończyć, wytrzyma z klejem do rana. Wytrzymała. Na dole pracy jest pół cm warstwy klejącej, która nie jest niczym zakryta, na tym można testować wytrzymałość kleju. Otworzyłam pracę we wtorek. W niedzielę ten pierwszy odkryty kawalątek jeszcze ma pozostałości kleju, ale to już ostatnie chwile jego życia. Wyszło mi, że tak spokojnie do 2-3 dni można jeszcze kleić, potem bym się już o trwałość spoiwa obawiała. Pół biedy, jeśli ktoś chce oprawić mozaikę pod szkło, ale bez warstwy przytrzymującej mogłoby być kiepsko. Ja bym nie ufała. Ale taki odkryty wieczorem kawałek rano jest zupełnie niezły.
  • ważna, bardzo ważna, kluczowa w tempie wyklejania mozaiki jest organizacja pracy, coś tam już sobie wypracowałam.
 Co do samej organizacji - wydaje mi się, że jakbym miała ten ołówkodługopis z klejem, czy czymś tam, to lepiej by mi się wyklejało. Ale tylko mi się wydaje ;) Niewykluczone, że skorzystam z pomocy babek z fb i następnego obrazka (będzie następny ;) ) poszukam wśród sprzedawców, którzy dokładają to ustrojstwo. Chyba, że ktoś z czytających ma i nie korzysta i mógłby odstąpić po niewygórowanej cenie ;) W ogóle następny obrazek to będzie jakaś mandala, czy coś w tym stylu. Będę szukać, zapewne dam znać.

Dobra, sama organizacja. Dołączone są woreczki strunowe - cholernie małe. Przesypywanie koloru na podstaweczkę (genialna sprawa ta podstawka, diamenciki się układają wzdłuż rowków, więc są w sam raz do przenoszenia na materiał), wyklejanie, przesypywanie, zapomnienie jakiegoś pojedynczego diamencika - koszmar. Porobiłam małe podstaweczki kartonowe. Fajnie fajnie, ale nie są zamykane. Jakby chcieć przechować otwarte diamenciki, to może być kiepsko, coś się wywali na stole, albo będę musiała schować mozaikę na jakiś czas i co? I znowu przesypywanie. Są dostępne takie małe puzdereczka zakręcane - ale po 1) kosztują za dużo ;) dolar drogi, to mozaika nie jest megatania, nie będę szaleć, żeby kupować kilkadziesiąt puzdereczek, a po 2) nie mam pewności, czy są odpowiednio duże, żeby z nich ew. wyciągać diamenciki. Pomęczyłam się 3 dni z przesypywaniem i z kartonowymi pudełkami i doznałam olśnienia - pudełka po zapałkach. Taniocha, 10 wychodzi 1zł i jeszcze pełno zapałek zostaje. Można sobie opisać, jak się potem zmieni mozaikę i będą inne kolory, to się najwyżej metkę doklei z nowym oznaczeniem. I już mnie szewska pasja nie dopada, kiedy muszę zapomniane kwadraciki wysypywać. I można też pracować na mniejszych obszarach - bo nie ma męczenia się ze zmianą koloru. Jak nowego koloru jest dużo - wysypuję na podstaweczkę, jak pojedyncze sztuki, pobieram bezpośrednio z pudełka. Tak narzut na wieczną zmianę kolorów mnie dobijała - jak przy hafcie przy zmianie nitki. Tutaj problem odpada. Nie zostawię więc dużej połaci odsłoniętej, bo coś tam mi przerwało pracę i musiałam ją porzucić WTEM! Zostanie najwyżej mała powierzchnia, szybka do wyklejenia. I mogę sobie poświęcić na mozaikę 10 minut - odsłonię ze dwa rządki, machnę kilkadziesiąt diamencików i zostawiam. Tyle wygrać :D

To na tyle wrażeń na razie. Dla mozaiki porzuciłam na kilka dni różę, teraz do róży wróciłam, jak skończę w niej kolejny listek, to pewnie znowu coś wykleję. I znajdę jakiś nowy wzorek, tak nie mieć zapasu ;)

poniedziałek, 8 czerwca 2015

Róża, płateczek kolejny

W końcu machnęłam do końca żółty listek. Był taki niedokończony i tak sumienie dźgał, a ja, jak niedobra pani, porzuciłam go, żeby się zająć nową zabawką (o tym w innej notce :) ). Ale machnięty w weekend drugi (machnięty też prawie drugi, ale też na zasadzie - zostało niewiele do dokończenia, to niech cierpi i czeka).

Kawalątek. Zrezygnowałam z fotek co każdy kolor, bo byłoby tego dużo, dużo więcej, a niektóre płateczki mają ich kilkanaście. No bez jaj, nikt by tego nie chciał oglądać ;)


Cieniowanie wyszło mniam mniam.


Tu się okazało, że płatek będzie większy, niż mi się pierwotnie wydawało, bo się ciągnie i ciągnie, a nie kończy gdzieś tam na dole. Jeszcze wypustka na górze.
 I ileś tam brązów i żółtego.



I ostatni akcencik, dokończenie, które czekało i czekało i czekało. A tak mnie zaćmiło, że zaczęłam wypełniać nie wiedzieć czemu nie zakończoną nitką ciemniejszą. Machnęłam 100 krzyżyków, zanim się zorientowałam, że skoro wypełnienie nie różni się niczym od obramowania, to znaczy, że się pieprznęłam. I standardowo - 10 minut prucia to chęć rzucenia haftu w kąt na długie miesiące. No ale to róża, sama się robi w ogóle, nie można jej tak traktować ;) Jakoś dobrnęłam do końca wypruwania tej masakrycznej ilości krzyżyków, jaką jest stówka.

Skończony żółto-zielono-pomarańczowo-czerwony 'mały' listeczek.


Przy okazji widać, jak dzieci postanowiły się pobawić w "o, tu jakiś sznurek, czy coś, wyciągnijmy to". I zaczęły targać okratkowanie. Niedoczekanie :> Coś tam odratowałam, ale wytargane i tak jest. Małe pierniki.

Przy okazji - rurka gąbkowa na krosno jest fajna i w ogóle, ale róża mieści się ledwoledwo, więc na dole się manewrowało średnio fajnie. Gąbkę ściągnęłam, a żeby dzieciaki nie zutylizowały (no dobra, już zajumały, ale im odebrałam), włożyłam ją na poprzeczne listewki krosna z tyłu. I wiecie co? Jak te listeweczki są 'obite' taką miękką rurą, to można się wyłożyć zupełnie wygodnie i nawet nogi mieć na wysokości ;) Tak to wykorzystałam rureczkę.