piątek, 26 lutego 2016

Zegary, kolejne strony

Jak ostatnio się użalałam nad sobą, zeszłam w dół Zegarów, przerzuciłam się na prawą stronę i ruszyłam do działania. Potem się zorientowałam, że zepsułam, potem, że to trzeba z lupą śledzić, ale plam już nie robię parkowaniem, żeby sobie dalej w kolano nie strzelać. Ale nadal od prawej i od razu całe od góry do dołu. No tylko, że tam wzór taki dziwny, że tych plam akurat dużo ;) Zegar właściwy - a w zasadzie jego obudowa, oraz dużo tła. Stąd wybiegi mocno w lewo, żeby te plamy właśnie ogarniać (kolejne strony znowu będą krótsze). I tak dziubu-dziub, dziubu-dziub, weekend jeden i drugi i trzeci też i się machnęły dwie strony. Brzegowa mniejsza i dolna brzegowa najmniejsza, ale strona to strona ;)

Po całości:

Przy okazji chciałam jeszcze raz wychwalić mój pomysł, a wykonanie męża - sam dół to była praca niemal na granicy (i samo tło po prawej na dole tak robiłam, że pracowałam na samej ramie, a z tyłu przeszkadzały mi śruby. Postanowiłam więc ZNOWU przenieść kanwę i zajęło mi to całe 5 minut. Kocham krosno z wałeczkami i szybką możliwości wyczyniania machinacji.

To zbliżonko na dwie wypracowane w pocie czoła i rąk strony




fhfg



hfgfg
Trochę liczb. Wykonane strony to numery 24 i 30, łącznie zrobionych stron jest już 20. Strony od 1 do 18, oraz te właśnie dwie. Łączna ilość xxx machnięta na tej pracy to już 64800, prawie 70% pracy za mną. Teraz już będzie prościej :)

poniedziałek, 22 lutego 2016

Walentynkowy tamborek - cały środek

A jednak coś się dzieje. Niewiele. Myślałam, że się kiedyś zawezmę i zrobię w całości, albo chociaż w większości, ale nie. Sztukuję po kawalunktu, ale takim maleńkim, że jakbym robiła foty, to by niemal było widać rękę z igłą, tak mi wolno praca nad tym wzorem idzie. Nie dlatego, że jest wielki, trudny, na lnie i z milionem kolorów. Po prostu mi nie idzie, a do ręki go biorę jako chyba ostatni z wyboru, a na pewno nie kiedy mam więcej czasu, tylko kiedy momencik, żeby nie brać się za jakieś dużości. Bo cała reszta to kolosy, także robię kilka literek (np. ze dwie, jak duże ;) ), jakiś motyw, od przypadku do przypadku szlaczek.

W tym momencie całe dwa kolory były skończone, no ja nie mogę, ale wyczyn :>


Tutaj machnięty trzeci
Przy okazji widać - ale to pewnie w porównaniu z poprzednim, mały błąd. Otóż w dużych niebieskich literach nie robiłam ćwierćkrzyżyków - zrobiłam kilka i wyglądało to dziwnie, sprułam i zrobiłam duże litery bez nich. Dopiero kiedy zrobiłam następny kolor - gdzie również są półkrzyżyki i one nie dość że wyszły, to jeszcze pięknie zapełniły literki, poprawiłam niebieskości :)


No doprawdy, jaki wyczyn, całe cztery kolory! :D

Teraz tylko igła, tamborek i materiał. Niby powierzchniowo wydaje się więcej, ale środek był przecież napaćkany, nie to co sama obwódka, powinna iść szybciej. Ale teraz mus wrócić do Zegarów, żeby plan wyrobić, więc tamborek znowu chwilę poczeka. Mam nadzieję, że się nie stanie UFOkiem - miałam je wykańczać, a nie produkować. Zero litości dla UFOków!

czwartek, 18 lutego 2016

Mozaikowo

Kiedy na moment mnie odrzuciło od Zegarów (znowu :D chyba mam tak ze wszystkim, niepowodzenie, bach, w odstawkę), wróciłam do mozaik. Nie dlatego, że nagle zatęskniłam okrutnie, tylko dlatego, że na haft nie mogłam patrzeć. Oraz rozpoczęte trzy prace, każda z inną kolorystyką, każda z innym systemem przechowywania diamencików, każda mała, ale łącznie generowały niezły bałagan na stole w pracowni. I miałam podejrzenie, że jeszcze jedno, dwa sprzątania, a jakiś kolor gdzieś zaginie i jak ja dokończę prace?

Dziecięce prace zostawione w totalnym chaosie - panny chciały raz tu, raz tam, tu pozwalały za siebie wykonywać prace, tam nie, masakra jakaś. Jedna z odklejoną osłoną, myślałam, że padnę na zawał, ale okazało się, że pomimo tygodni, jakie praca spędziła z tymże odklejeniem (ale przywalona czymś tam innym), klej dalej trzyma. Uff :)

Dzieciowe poprzednie fotki (tak naprawdę zostawione w stanie jeszcze innym, ale fotek po prostu brak):


No i moje fraktalątko
Tyle dobrego, że dzieci nauczyły się wymaniać fraktal ;)

To się wzięłam, wykleiłam najpierw Kaczora Donalda (to ta z odklejoną osłoną).
Potem Kubusia (dopiero patrząc na tę fotkę zorientowałam się, że Kubuś wygląda, jak na zdjęciu z listu gończego :D)


Nawet oprawiłam - gdyż oprawy czekały już od dawna, lubię mieć ramki od razu, kiedy kończę prace, jest wtedy szansa, że praca zostanie dokończona tak całkiem :)




A po doświadczeniu pt: "osłony nie ma przez tygodnie długie, klej trzyma równo", przestałam się również cackać ze swoją pracą "ojej, klej odkryty przez dwie godziny, na pewno nic się nie da przykleić", oderwałam resztę paska i skończyłam w dzień cały (z przerwami ofkorz). W takim systemie pracuje się lepiej niż ściubić po kilka rzędów, a potem znowu szukanie kolorów, przesypywanie diamencików, etc.

Na ten moment tak:



No i planuję teraz dokończyć, odpalić jeszcze jedną maliznę:
a potem dużości.


I jeśli dopiero macie zamiar popaść w szał mozaik, nie kupujcie małych, takich ja te zaprezentowane, nie widać szczegółów i w ogóle. Lepiej większe :)

poniedziałek, 15 lutego 2016

Wzgórze Wróżek - prawie cały dół

Powiem Wam, że jakbym tak stała się bardziej zorganizowana, to byłoby nudno. A nudno być nie może, to wiadomo, jakie są skutki.

Długo tentegowałam w głowie nt. tego, który haft wziąć ze sobą na wyjazd feryjny, bo na pewno nie ma tam warunków na ciężkie, trudne, z milionem kolorów hafty, ale żadnych malizn nie chciało mi się brać. Padło na Wzgórze, wszak miałam tam braki w tle, i to jeszcze jakie. Dobrałam nawet nici na dół (na glebiszcze) i przestałam się lękać tej zieleni na ścianie jednej z komnat. Odnosiłam wrażenie, że ten zielony to za ciemny, z kolei jaśniejszy za jasny i weź tu bądź babo mądra. No nic, do odważnych świat należy. Spojrzałam na ilość tła do wypełnienia, na ilość popołudni, wyszło mi, że nie dość, że tło powinnam machnąć, to się wezmę za kreseczki. No to pojechałam.

Zieleń wyszła cudna, moje krzyżyki takie piękne, że och (jak na mnie ;) ). Gleba wyszła świetnie, co prawda jakby się okazało, że mam wystarczającą ilość nici, byłoby zdecydowanie łatwiej, ale jak wspomniałam, zapewne również nudno ;)  Zieleń machnięta, w brązie po prostu wymyśliłam plamę na inny brąz (nie chciałam dokupować ariadny już, wyczerpywać będę to, co mam, dobrałam coś tam innego). Co do kresek - nici wzięłam, wzoru nie. Litości! :D Na dodatek, okazało się, że wzoru akurat tego nie mam online, żeby go jakoś choćby z telefonu wyszywać. Dzień bez wyszywania był, co za strata ;)

Dobra, zieleń z glebą prawie całą wyszła tak (aparatu, żeby machnąć fotkę w międzyczasie - też nie wzięłam):


Tak już z plamą - tak, ten obraz będzie wybitnie mój, gdyż nikt takich głupich błędów robić zapewne nie robi :)



I jeszcze kawaluntek, żeby skończyć cały dół po prawej stronie, ale znowu natchnienia mi zabrakło, więc Wzgórze leży i czeka na kolejny przypływ weny w jego temacie :)

I zaraz po tym kawałku po prawej przystąpię do kreseczek, bo potem mnie coś weźmie, jak cały obraz na raz będę musiała okreskować. Ale do notki nie zdążyłam - takie miałam cudne plany, a rzeczywistość swoje.

poniedziałek, 8 lutego 2016

Nerwy mam :/

Wkurzyłam się znowu nieziemsko. Wiem, że wielokrotnie powtarzam, że pewne niedociągnięcia są po prostu moje i cóż, skoro jestem ślepa, to czasem robię błędy, które zauważam bardzo późno. Albo i nie zauważam. I muszę z tym żyć. Ale z tym, jak spartoliłam Zegary, żyje mi się ciężko ;)

Tak wyglądają dzisiaj (po prawej stronie są dwa rzędy w dół zrobione na biało i białokremowo):


Niby świetnie, więc o chodzi? I linie. I parkowanie. Parkowanie zepsuło obrazek, no jak to? No tak to. Połączenie: ja + moje parkowanie + coś tam, co sprawiło, że zepsułam. No nie tak całkiem, że do kosza, ale jednak zepsute są. Powtarzam sobie, że Zegary stały się kolosem treningowym - pierwszym takim wielkim, pierwszym, gdzie tych stron jest aż tyle - i kolorów bardzo zbliżonych też, pierwszym takim trudnym (pełno szachownic, konfetti, nawet, jeśli tego nie widać na gotowej pracy), pierwszym, gdzie zupełnie mieszam techniki i sprawdzam, co mi pasuje. Mogło mi się coś nie udać. No ale czy musiało?

Jeszcze dokładniej? Środek parkowałam, jadąc w dół, rzędy były wybitnie nierówne, bo ograniczone np. czarnym zawijasem. Nie mam czego się przyczepić, inna sprawa, że kolorów tyle - i dużo ciemnych, że nie widać granic między rzędami, bo rzadko, naprawdę rzadko kiedy były powtarzające się krzyżyki, żeby je rozdzieliła jakakolwiek linia. Ale już jedna ze stron, gdzie jest cieniowanie i to jasnymi kolorami, strona robiona po skosach - skosy widoczne. Żeby to było widać podczas haftowania, to bym coś z tym zrobiła, przerwała, zmieniła technikę, cokolwiek. Ale nie, dopiero kiedy się patrzy pod kątem innym niż podczas haftowania, to widać. Trzeba patrzeć z dołu, albo odpowiednio z boku (albo w jednym miejscu w domu) - wtedy są skosy. Z góry i patrząc na wprost - są mniejsze lub w ogóle niezauważalne (znaczy, jak już wiem, że są, to je zobaczę wszędzie, JA WIDZĘ! Dramat!).




Kolejna strona, gdzie jest dużo jednolitego tła, robiona rzędami w dół z ząbkami - widać ząbki. Ale też - patrzę podczas haftowania, nie widać. Dopiero jak patrzę z oddali (ale nie za wielkiej ;) nie takiej, jak będzie obraz oglądany na ścianie), to wtedy. I w różnym świetle - w świetle, przy którym haftuję, nie widać. Natchnęło mnie na inspekcję podczas trzeciego rzędu. A jak mnie natchnęło, to ciężka cholera (łagodnie się wyrażam, naprawdę) mnie wzięła. Spróbowałam kawałek bez parkowania, no ale to, co już widać, już widać i nie da się odzobaczyć. To wzięła mnie jeszcze większa cholera, nie dokończyłam nawet nitek, haft ściągnęłam z krosna, wyprułam żyłkę, żeby jej nie stopić, haft do prania i do prasowania, żeby zobaczyć, jak to wygląda, jakby był przygotowany do oprawienia.


Wkurzam się na siebie, bo nie bardzo wiem, co z tym teraz. Jak pomyślę, że miałabym spruć 2,5 tysiąca krzyżyków (tyle jest tego białego po prawej stronie na dole), to wiem, że być może nawet do końca prucia nie dojdę, tylko pracą rzucę w cholerę. O pruciu całej strony ze skosami nie ma mowy w ogóle, ta strona zostaje. Być może zostawię tak, wieszając potem w miejscu, gdzie się nie da obrazu z bliska podziwiać, ale JA będę wiedzieć.

No i na przyszłość - plam nie parkować? Jasnych plam nie parkować? Poprawić technikę? Nie ciągnąć tak nitki? Nie wiedziałam, że ja tak ciągnę :>  Kiedy zauważyłam, że jest problem, próbowałam zaradzić temu, inaczej nieco haftując, poluźniałam nieco ostatni ścieg pod koniec rzędu i początek też zostawiałam luźniejszy - nie pomogło. Mam w planach jeszcze dwa pomysły na uratowanie tego. Jeden wymyśliłam sama, drugi, znaleziony w internecie potwierdza moją diagnozę, poczynioną na szybko w ramach pomysłu pierwszego. Wychodzi na to, że problemem jest mniejsze zapaćkanie tyłu pracy - jak są granice, to przez nie nie przechodzą nitki, zwłaszcza, jeśli tło jest robione jednym kolorem, albo zbliżonymi do siebie i nici są parkowane w dół, nie w boki. Na granicach między rzędami jest tych nici mniej + jednak ostatni krzyżyk ma nieco inną orientację ostatniej nitki, więc stąd się biorą granice. Dobra, do pomysłów. Pomysł pierwszy: przed oprawieniem haft położę na wydrukowanej w skali 1:1 symulacji obrazka - powinien kolor tła przebijać i wyrównywać ew. braki. Pomysł drugi to dorobienie tych brakujących nitek tła, czyli zrobienie burdelu z tyłu w kolorze dominującym na granicy. Brzmi kuriozalnie, ale taki sposób znalazłam w necie wśród blogerek, u których pojawił się problem: a jak haftuję parkowaniem dużą plamę jednego koloru, to choćbym nie wiem co, robią się linie.

A na razie mam dołek i rzuciłam hafty na kilka dni, wykopałam z czeluści mozaikę i kleję, żeby te moje nerwy ukoić. Oraz powiesić coś na ścianach. Kot (gepard, pantera czy inne coś) wyklejone i oprawione od dawna, ale nie wisi, małe mozaiki dokończę dzieciom (odstawiły manianę, ale z racji posiadania całych 4 lat, mają wybaczone) i też walnę na ścianę. Może się uspokoję :)

(Ale jak się zrobi w odpowiednim świetle - niezbyt jaskrawym i takim, jakie jest normalnie, a nie, kiedy się robi śledztwo pt: co tam znowu schrzaniłam, to nie jest tak tragicznie. Jest tylko źle. Ale musiałam się wypłakać :) )


piątek, 5 lutego 2016

Lutowa sowa

Sowy okazały się być pechowe, z wielu względów. O szczegółach pecha przy całej zabawie to zapewne opowiedziała Wam już organizatorka, reszta czytelników niech tylko wie, że więcej sów nie będzie.
Ale zanim się zrobiło zamieszanie, sowa przyfrunęła, a ja mniej więcej w tym samym czasie zobaczyłam to:


u Katarzyny, i już wiedziałam, że nie ma opcji, żebym z sów robiła kalendarz. Odechciało mi się, nawet, jakby zabawa trwała w najlepsze. Nie, nie i nie! Będą zawieszki. Teoretycznie na choinkę, a praktycznie - a to się okaże, czy ich nie wykorzystam jeszcze jakoś. Przy okazji postaram się pamiętać, że jak są zabawy z takimi maliznami, które mi się podobają, ale co do których nie mam pomysłu "co potem", to można robić zawieszki na choinkę, lampę, to śmiało się można zapisywać, bo jest cudowny pomysł na to, co z gotowymi prackami można zrobić :) Rychło w czas przyszło takie olśnienie. Na szczęście kawałek materiału, na którym zaczęłam sowy, miał trochę marginesu, więc wystarczy lutową trochę przenieść i zmieści się wszystko. Co tutaj warte zaznaczenia, to fakt, że ten konkretny len to nie jest to mój ulubiony materiał. Już wspominałam, farbowany len jest miękki i szyje się na nim super (kreseczki są też w Walentynkowym SALu harciarskich i nie robi on żadnych problemów), na tym naturalnym szlag mnie trafia. Nie wiem, co zrobię z resztą materiału. Może wcisnę do szuflady, zapomnę i udam, że tak miało być ;)

A tymczasem, sowa druga, walentynkowa wygląda tak. Kolory oryginalne mi tak nie podpasowały, że szok. Oraz widziałam w wydaniu styczniowym jedną sowę fioletową. I uznałam, że też się pobawię kolorami, bo dlaczego by nie. Jedna to niby facet, druga to niby babka :D

W komplecie złożonym z dwóch obrazków ;)

Jak się przyjrzeć dokładnie obrazkom, to widać, że w ogóle nie wyszyłam dzioba dolnej sowie - zauważyłam przy pisaniu notki. Rychło w czas! Poprawię za moment :) I żeby nie było - to ten len na zdjęciach wychodzi tak dziko, generalnie górna sowa jest różowa i nie zlewa się aż tak z tłem, że jej nie widać, spokojnie, widoczna jest.

poniedziałek, 1 lutego 2016

Podsumowanie prac nad UFOkami - styczeń

Kasia, organizatorka zabawy UFOkowej, w zasadach wspomniała o tym, żeby raz w miesiącu machnąć notkę podsumowującą pracę nad UFOkami. Nie ma sprawy, styczniowe podsumowanie poniżej gotowe. Nawet już można linkować, to opublikuję przygotowany wcześniej post :)

Ufoczki mam trzy, to pójdzie szybko:
1. Zegary - w styczniu dokończony rząd, prace trwają, ale nie mam nowszej foteczki, ani notki.
2. Wzgórze - w styczniu nawet ruszone, wyposażenie komnaty numer dwa już na kanwie. Praca wzięta na urlop, nawet ma tło, ale nowego zdjęcia jeszcze nie ;)
3. Obrus. UFOk zakończony :) Zakończony hafciarsko! Dumna jestem, bo leżał i czekał na zmiłowanie strasznie długo.
Kolejne takie zbiorcze podsumowanko - za miesiąc.