poniedziałek, 25 maja 2015

Koniec okien :) I znowu przemyślenia w temacie parkowania.

Okna skończone. Dwa tygodnie temu.

Nie dawałam notki, bo nie umiałam zrobić dobrego zdjęcia. Len jest świetny w wyszywaniu, ale jak się pogiął, to na amen - leży, leży i leży nie chce się wyprostować. Jeszcze mnie nie natchnęło na pranie, prasowanie i oprawianie (nie wiem gdzie wrzuciłam ramkę :>, a po połowiczne pranie i prasowanie bez oprawiania to nie mam ochoty), to sobie czekałam, aż uda mi się zrobić nieco lepsze zdjęcie. Ale nie wychodzi i mam tylko takie. Haft widać ;) Ale materiał wokół, porażka.


Będzie jeszcze jedna prezentacja, taka w ramce i w ogóle :) Sowa też czeka na pranie.

Jeśli zaś chodzi o inne prace - to ostatnio zastój okropny. Machnęłam wtedy ten płatek róży i tyle w temacie osiągnięć. Trochę zegarów, razem z parkowaniem, więc wiadomo, jakie tempo. Wczoraj miała jedną chwileczkę wolną, troszkę odrobiłam 'zaległości', ale tylko troszkę. Jakbym się miała trzymać planów - ojej, mocno w plecy. Zrobiłam łącznie z kilkaset krzyżyków przez cały tydzień, ostatnie dni były strasznie zwariowane i to się odbiło na możliwościach robótkowych.

Za to odkryłam kolejne rzeczy, jeśli chodzi o rzeczone parkowanie. Nie dość, że nie umiem wyszywać z wszystkimi nawleczonymi igłami, to wydawało mi się niemożliwe, bo jakże to tak, to wychodzi mi na to, że zostanę przy metodzie, którą skreślałam z samego początku jeszcze bardziej gorliwie niż pomysł wiecznego nawlekania. Otóż najlepiej przez ostatnie 2-3 dni to mi się pracuje kolumnami. Nie tylko tak, że każde 10 krzyżyków w dół ma swoje kolory, ale w ogóle, że w danym momencie skupiam się tylko na jednej kolumnie i ciągnę ją ileś tam rzędów w dół. Ze względu na bardzo ograniczony czas i to, że mam duże plamy czerni, które mi tak trochę narzucają obszar roboczy, nie było tego za wiele, ale wyszło, że tak mi się robi najlepiej, bo parkowanie parkowaniem, ale tak wychodzi mi to najszybciej, bo obszar skupienia się jest niewielki. Aktualne 10 krzyżyków i wszystko w dół. Na razie pociągnęłam tak kilka kolumn po kilka-kilkanaście rzędów (co tyle mogę zmieniać optykę :) ). I porzuciłam na chwilę parkowanie i rzuciłam się do czarnej plamy.

A wieczorem przepięłam na krośnie ramę i teraz pomacham trochę różę, bo mam potrzebę sukcesu! I efektów. A tam, jak się zrobi płateczek, to już jest jakiś kawałek, który widać, jest ładny, skończony itp. A nie tylko szarości, szarości, szarości ;) Płodozmian ważny jest. Za to z innych planów w ogóle nic się nie dzieje. Sowa Hope jeszcze nie doczekała się odpalenia. Obrus rzucony w kąt, miałam porobić Einsteina, ale też, jakoś nie było okazji. W ogóle Einstein to miał jakąś jedną czy dwie prezentacje, ale skoro i tak się tam nic nie dzieje, to może pokażę, co tam nadziubałam, zanim obraz został porzucony :)

środa, 20 maja 2015

Love-hate relationship, czyli o parkowaniu i mozaice będzie

Mam takie mieszane uczucia w dwóch kwestiach. Bardzo mieszane.

Zacznę od mozaiki.
Oglądałam, prawie zamawiałam, oglądałam, nie zamawiałam, robiłam koraliki, które nie podeszły mi w ogóle i które odsprzedałam, bo ja bym zrobiła tylko z poczucia obowiązku, a tak to może komuś trochę frajdy przyniosą. Tym bardziej nie kupowałam mozaiki. Tym bardziej oglądałam, co też babki na fejsuniu robią. Tym bardziej nie kupowałam, bo to plastik i puzzle i W OGÓLE!

No, to kupiłam :P Po promocji, a jakże ;)


Aktualnie czekam na przesyłkę.

Druga sprawa - parkowanie.

Zatkałam tamtą dziurę i miało iść z górki. Nawet chwilę poszło, aczkolwiek zaraz się znudziłam i machnęłam trochę róży, gdyż na nią też przyszedł czas.

Niby szło, ale jednak nie. Tutaj zdjęcie -jak podpiąć nitki, kiedy chce się porobić trochę czarnej plamy. No taka byłam zapatrzona w parkowanie, że zaraz je porzuciłam :>


Tutaj trochę lepiej widać 'urobek' jednego dnia, godziny-dwóch znaczy się, tylko przykryty nićmi. Nie wiem, dlaczego nie zrobiłam lepszego zdjęcia.



I jak widać - da się żyć bez nawleczonych igieł. Gdyż - po latach wyszywania - w końcu wiem, czego nie znoszę w nawlekaniu. Wcale nie nawlekania, a całego tego ustrojstwa z rozpoczęciem nici: znaleźć, odwiązać, obciąć, wyciągnąć, nawlec, wbić, można dalej robić. Błe. Otóż samo nawlekanie, kiedy nitka już jest, nie jest kłopotliwe w ogóle i zwracam honor i obiecuję poprawę i już nie będę tak kłamać, bo nie ma sensu :)

Wczoraj miałam wolne popołudnie, kiedy to już wróciłam z zakupów. I nie chciałam tak nie parkować, skoro mam spokój i wszystko, to przełożyłam znowu na krosno zegary. I pierwsze 50 krzyżyków robiłam 40 minut. I kolejne też. I następne. I szlag mnie trafiał, bo w jednym miejscu zaparkowałam źle nitkę i wyciągałam wszystkie bobinki, żeby spróbować dopasować i przez moment wydawało mi się, że ta nitka jest wzięta nie wiem skąd, ale nie z tego haftu, bo nie pasowała do niczego. I kilka razy się zastanawiałam: WTF i WTF? Gdzie ja jestem? Co ja robię? Dlaczego nie idę, jak człowiek, kolorami, plamami, CZYMKOLWIEK, tylko się męczę, a i to nieortodoksyjnie (o tym za moment), w imię CZEGO? Szło mi strasznie, strasznie, strasznie wolno. Ale tak wolno, że stwierdziłam, że tylko ten rząd i zmieniam na różę, niech będę choć trochę produktywna. No dobra, jeszcze film leci, to chwilę porobię. Pranie powieszę - o, mąż zaczął, to tylko chwila. To jeszcze jeden rząd. I nagle tak się porobiło, że zrobiłam ich 8 ;)

Aha, do mocowania nitek gdziekolwiek najlepiej się nadają zwykłe klamerki. Zwłaszcza, że mam takie ładne i w ogóle ;)

Normalnie, podczas haftu, to te nitki nie są tak ładnie ułożone, bo to bez sensu, są wrzucone na lewą stronę, tutaj upozowano je, żeby wyglądały schludniej ;)


I zbliżenie na sam kawałek zrobiony metodą parkowania.

 

I jak już widać, po kilku krzyżyczkach po prawej, nie stosuję metody ortodoksyjnie, mam pewne przemyślenia na jej temat i chyba samo chodzenie długimi rzędami to nadal nie będzie to. Bo w tych akurat rzędach miałam tak, że na 40-50 krzyżyków po lewej stronie były tam elementy 'wykończeniowe' czarnych wzorków, czyli różne ciemności, potem szachownica z 2-3 kolorów i kolejna szachownica z innych 2-3 kolorów, potem znowu ciemności. I wyszło tak, że jechałam półkrzyżykami i potem wracałam, trochę miszmaszu i kolejne półkrzyżyki i wracanie. Krzyżyki do półkrzyżyków od razu robiłam, bo kiedy miałam np. 10 półkrzyżyków w trzech kolorach, które są do siebie bardzo zbliżone, to nie ma mowy, żebym się nie pomyliła, wszystko mi się merdało. Robię więc krzyżyki w ramach jednego rzędu, ale nie jeden po drugim, no tak wyszło. Mam jeszcze pomysł na sposób chodzenia po pracy, ale to muszę a) rozrysować, b) rozpracować. I to od nowego kawałka, bo tak od środka to może nie wyjść. Będzie więc relacja kolejna, na pewno.

poniedziałek, 18 maja 2015

Róża

Róża została niecnie porzucona na jakiś miesiąc. W kwietniu namachałam się jej tyle, że trochę mi się przejadła. A w maju miałam pilne kwestie, jak np. zakończenie okien, powrót do zegarów i takie tam. I dopiero teraz.

Spojrzałam na nią i stwierdziłam - no przecież ona wielka taka, to na krosno by się nadawała. Co prawda nie wiedziałam, gdzie wrzuciłam listewki drugiej ramy (posiadam na szczęście zapasową), ale to się szybko rozwiązało. Znalazłam :>


Aczkolwiek nie wiem, co mi strzeliło do łba i nie chciało mi się ściągać zegarów z krosna, a z ramą z różą pracowałam przy stole. Bez sensu to było. Za to klamerki, jako najlepsze pomocnice, przy róży sprawdzają się równie doskonale, co przy zegarach i parkowaniu.


Kolorki dwa skończone. Już na krośnie. Już z wykorzystanym pomysłem Joanny, czyli rurką ochronną na dolny bok ramy - fajna sprawa, ręce mniej się obijają o ramę ;)


No i płatek cały. Tyle zrobione, jak na razie.


piątek, 15 maja 2015

Parkowanie - podejście pierwsze

Tak więc stało się i zabrałam się za parkowanie. Ta notka będzie miała kilkanaście fotek, gdzie będzie widać, jak się to zaczyna, a jak na pewno NIE NALEŻY TEGO ROBIĆ. Zapamiętajcie sobie, nie tak, jak poniżej ;)

To, co chciałam zauważyć od razu, to fakt, że się nie zorientowałam od razu, że któreś dziecię mi poluzowało śrubeczki na krośnie, a ja, w ferworze szału pt: je je je, nauczę się czegoś nowego, nie zauważyłam, że miejscami mi kanwa faluje. Dzisiaj dostałam olśnienia - kiedy oglądałam zdjęcia.

To, co chciałam zauważyć jako drugie, to to, że notka jest długa i bez sensu, ale przy jej pisaniu dużo mi się w głowie poukładało znów (a nie wyglądam).

Schemat.


 i sam haft w momencie startu.


Widać pod kawałkami liczby 11 puste miejsce na haft, potem trochę koloru E, czyli białego, jest zrobione, potem znowu dziura i plama czerni, którą miałam dalej pociągnąć, ale muszę się zająć parkowaniem już teraz zaraz, więc ją porzuciłam niecnie. Na pewno się zemści, nie łudzę się, że nie.

Postanowiłam najpierw zatkać tę małą dziurę w schemacie po lewej stronie, potem tę środkową, a potem to już jakoś. Jak? A to nie wiem, to pewnie za milion lat.

Pierwszy rząd, całe trzy krzyżyki, idę normalnie jak burza. W tym trzy nawleczenia igły. Wspominałam, że nie znoszę. Wspominam. Po raz kolejny. Na pewno nie ostatni :>



Przy okazji widać, jak niedoskonałe mi wychodziły krzyżyki, kiedy je wciskałam między istniejące, to tu, to tam. Na zdjęciach widzę, na żywo mniej, bom ślepa i nie oglądam haftu aż z taką dokładnością.

Tutaj na 6 krzyżyków 4 nawlekania. Wiadomo, uwielbiam.


 I zaczyna się burdel. Znaczy się zabawa :> Lewa dziura zatkana, taka ładna, pełna i w ogóle, normalnie wszystkie krzyżyki, kto by się spodziewał, łał.


I pierwszy rząd tak bardziej na poważnie. Jedziemy. Ale najpierw porządek w niciach, bo mnie coś już bierze, a jest ich raptem kilka. Znając moje szczęście - przy mniej więcej setnym krzyżyku będę miała odpalone wszystkie 24 kolory. Bo to wzór taki jest.


Pierwsze pytanie z gatunku WTF i gdzie ja, do ciężkiej cholery jestem? Jak widać, pierwsze półkrzyżyki, których nie można zrobić jako pełnych krzyżyków, bo zaraz dalej jest znowu ta niteczka, więc robię tak:
// // //, a potem kiedyś tam powrót, jak będę wracała, być może też z innymi półkrzyżykami. Nie podoba mi się ta idea. W ogóle. Wcale.


Kolejny problem - wyciąganie nitki z gąszczu (złożonego z 10 nitek?). Byłoby prościej, gdyby nie były nawleczone, ale wiadomo co. Nie będę nawlekać igły co 1 - 3 krzyżyki, a taka częstość mi tutaj wypada. Drugie WTF i chyba ludziom źle zrobiono z głową, skoro na to się sami piszą. To jakieś nienormalne jest.


 Tu najpierw trochę porządków, ale nadal - nie wierzę, że 3/4 czasu haftowania to porządki w nitkach, igłach, zastanawianie się, co teraz. Na pewno to tak nie działa. Nie może. Trzeba mieć jakieś ideały :>


I wniosek: dotychczasowy sposób przechowywania nitek - pudełko, gdzie w jednej przegródce jest kilka bobinek, sprawi, że oszaleję, kiedy będę miała więcej nitek tego samego koloru - tu już musiałam jedną nitkę odpalić w dwóch wersjach, bo było za daleko. Bardzo chwilowy sposób, który polegał na: wrzucić bobinki na kółko, chociaż się nie zgubią:


 też się nie sprawdził, kiedy nitkę nową musiałam nawlekać co chwilę. Wytargałam takie pro pudło, które co prawda nie miało aż tylu pojedynczych przegródek, ale już ma, bo mam takie puste jeszcze dwa. Od razu uradowało się me serduszko - chociaż w niciach mam porządek, nie muszę na kanwie ;)


I znowu etap, kiedy - teoretycznie - powinnam przykrycie półkrzyżyków zostawić na moment powrotu WSZYSTKIEGO w lewą stronę, no ale widzicie, jakie są te kolorki. Ja ich nie rozpoznaję, pomyliłabym się od razu. Nie ma mowy. Tak się nie da. Nie po to idę w kierunku takiej och i ach metody, żeby się znowu gdzieś machnąć. Ale z kolei powrót z pełnymi krzyżykami spowoduje, że nie będę miała cudowności w postaci: po lewej i od góry krzyżyki, po prawej PUSTE wszystko. Zaczęłabym rwać włosy z głowy, gdybym o tym myślała, ale ogarnęła mnie bezmyślność i jakoś to poszło.


A tu kolejna prezentacja pt: tak tego nie robimy. Nie mam wypracowanej metody: gdzie dawać te cholerne nitki? Co skutkuje, że raz tak, raz śmak, a tutaj nie umiałam się wbić, bo nitki, które przed chwilą nie przeszkadzały, znowu zaczęły. Nie widziałam tego na filmikach - babki odkładają nici i one magicznie zachowują porządek, a potem tylko sobie coś biorą i też bez problemów.


A tu, proszę Państwa, plama po lewej skończona i całe 5 rzędów. Wow wow wow! Normalnie trochę ponad 100 krzyżyków. Łał, wszyscy padają z wrażenia :>


 A teraz czas na wnioski po dniu pierwszym:

 - każdy MUSI wypracować sobie metodę, obejrzałam parkowanie w kilku wydaniach, każde inne, każde wychodzi, więc to pewnie zależy od preferencji, umiejętności i czegoś tam, ale nie ma jedynie słusznej metody. Jak widać, ja na razie zaczynam identyfikować różne podejścia, gdzie tam wypracowanie własnego,

- o matulu, wyszywanie stało się wyzwaniem intelektualnym. Oraz sposobem na znajdowanie nowych przekleństw. Dawno się tak nie namordowałam, a to mały kawałeczek jest,

- tempo. Tak, mam nadzieję, że jak już wypracuję metodę, to zaraz potem wrócę do tempa, bo to jest niemożliwe,

- ale za to: mam wyszyty kawałek, który jest CAŁY, PIĘKNY i SKOŃCZONY. I tak kawałek po kawałku. Zakochałam się, aczkolwiek jest to miłość mocno kolczasta.

Dobra, teraz problemy i tutaj poproszę o podpowiedzi osób, które się tym bawią już od jakiegoś czasu:

1. co z tymi nitkami? Nie będę nawlekać co chwilę, nie, bo nie. Pomysł na teraz - może zostawiać igły na tych, które będę w aktualnym rzędzie, umieszczać je jakoś na okręgu, czy czymś podobnym, żeby  było miejsce na następne, a żeby były w jakiejś tam kolejności? a z tych na następne rzędy ściągać? i wtedy, jak się przechodzi do nowego rzędu, to się robi porządek w nitkach na ten rząd - można również przygotować nitki z igłami do nowych kolorów i się ma gotowe pełno wszystkiego i się wtedy dziubie? Jak to organizujecie?

2. co z tymi półkrzyżykami? I tutaj w momencie opisywania na milion sposobów tego problemu wymyśliłam, skąd on w ogóle się wziął. A problem mam na własne życzenia. Bo możliwe podejścia są (zakładam początek w górnym lewym rogu i pracę mniej więcej w prawo) dwa:
a) robię rzędami o wysokości 1 krzyżyka - to robię krzyżyki całe, choćbym miała kilka pod rząd, mniej więcej (odrębnie można potraktować plamy, półkrzyżykiem i do rzędu niżej, ale to drobiażdżek i mam ułożony w głowie), dochodzę do końca rzędu, kończę wszystko, co tam się do końca dociągnęło, idę do następnego rzędu dopiero,
b) robię większą ilością rzędów / kolumn np. paskami po 10, to wtedy półkrzyżyki w jedną stronę i powrót i wkłuwanie się gdzieś tam na początku rzędu / kolumny (wiadomo, jak wypadnie miejsce na krzyżyk).

A ja, z dziurą o szerokości 20 krzyżyków, z pierwszym mam problem - nie będę kończyć nitki po kilku krzyżykach, ale też nie będę przeciągać po 10 - 15 - 20 krzyżyków kilku nici pod spodem (to przy podejściu pierwszym). A przy podejściu drugim to i tak się z półkrzyżykami gubię, bo z kolei 20 krzyżyków z kilkoma kolorami, które się do siebie nie różnią za bardzo, to zbyt duże pole na pomyłki.

Wyszło mi więc, że muszę dociągnąć do końca tę dziurę i się nie bawić w takie dziwne wymiary, bo to nic dobrego.

Uff, zmęczyłam się :>

Jeśli ktoś zechce coś podpowiedzieć / powiedzieć, żem głupia i nic nie zrozumiała / naprostować me mętne ścieżki, to będę wdzięczna bardzo.

Wieczorem część druga :) I chyba po zakończeniu tej dziury spróbuję metody pt: idę całym rzędem, całym krzyżykiem, z ew. wyłamaniem się w przypadku dużych plam. No zobaczę, co mi z tego wyjdzie.

Obiecuję relację i może nieco lepsze zdjęcia, bo po zakończonej dziurze aktualnej muszę przepiąć materiał i zrobić z nim porządek.

czwartek, 14 maja 2015

Zegary - powrót! Parkowanie?

Nareszcie. Wróciłam do zegarów. W końcu jestem w stanie usiąść przy krośnie i coś tam pomachać. Poprzednie krzyżyki postawione zostały dwa dni przed moim króciutkim wypadem do szpitala i całkiem długą rekonwalescencją, którą spędziłam z igłą w łapce, ale nie przed krosnem, bo rozcięcie brzucha swoje prawa ma i zawiera w sobie: "nie dasz rady tak siedzieć, babo głupia, leżeć". Ale już jestem. Ostatnio było tak:

Ostatnio to było dwa miesiące temu.

Pociągnęłam trochę czarną plamę w dół, trochę pozmieniałam ustawienia krosna, trochę - po kilku nitkach, czerń akurat tam mi się znudziła :> I wróciłam do środka. Teraz macham sobie plamę czarną na środku i zastanawiam się. I kombinuję. No jakbym nie kombinowała, to chyba bym była martwa. Bo tak ciągnę przez te całe dwa dni te czarne plamy, bo NIE CHCE mi się wracać do konfetti. Nie i już. A praca się sama nie zrobi. Ale całej pracy czarną i białą plamą nie zrobię ;) Dramaty pierwszego świata (tym bardziej tęsknię do kolosa, który ma 390x390 krzyżyków i całe 10 kolorów - tam dopiero będzie się fajnie robić plamy :>, na razie rozsądek powstrzymuje mnie przed zaczęciem KOLEJNEGO kolosa, bo to by mnie kwalifikowało do kaftana - a w tym się nie da wyszywać chyba).

I jak znalazłam trzy zagubione krzyżyki na stronach dawno już skończonych, to stwierdziłam, że czas coś z tym zrobić, bo mnie szlag trafi. A nie mogę porzucić drugiego kolosa, prawie w połowie zrobionego, bo nagle mi się nie chce trochę pomęczyć z miszmaszem. Wróciła kolejny raz myśl o parkowaniu.

Raz, pogubione krzyżyki.

Dwa, nie ma co ukrywać, lubię, jak co chwilę ma się coś gotowego, bo to taki koniec pracy niemalże co chwilę ;) Lubię to bardzo bardzo.

Dwa i pół - podobno jakość krzyżyków wzrasta. Nie mam tutaj ciągot szczególnych, ludzie, jestem ślepa, obraz będzie wisiał na ścianie, robiony jest na 18ct, więc te krzyżyki są tyci-tyci i nie, nie będzie ich dokładnie widać. Mogę poszpanować, jakie to ładne mi czasem wychodzą, no ale nie zawsze, bo się nie staram. A tu podobno same się robią o wiele lepsze. Ciekawe :>  I mogłabym brać udział w szpanowaniu tyłem prac ;) Bo tak to nie, burdel tam taki sam, jak w mojej głowie.

Trzy, jak się zostawia pojedyncze krzyżyki, nawet dużo pojedynczych krzyżyków, nawet bardzo dużo (gdzieś tak z połowę pojedynczych krzyżyków), a zaznaczenie kratki schowało się pod nitkami, to za cholerę nie wiem, gdzie jestem i czasem odnalezienie się, a czasem próba zgadnięcia "co ja tutaj mam do zrobienia" sprawia, że mi nerwy się strzępią i w ogóle.

Kolejny raz pomyślałam o parkowaniu i kolejny raz znajdowałam milion pięćset powodów, dlaczego mam nie spróbować. A akurat ukochana Joanna na FB zaczęła innym babkom tłumaczyć, co i jak. Bo ja na YT to nie mam czasu, jak słyszę, że mam ćwiczyć, to mam ochotę rzucić wszystko w kąt, to powinno być ułożone w głowie tak po prostu i już. Siadam i robię nowym sposobem, a nie ćwiczę. Ćwiczyć na kolosie? A jak nie wyjdzie, to co? Spruć pół strony? Na szczęście podobno nie widać różnic w pracy, że tam 10 stron zrobionych metodą jakąś tam, nagle człowiek wpada na pomysł parkowania.

To wykorzystałam sytuację, zadałam pytanie o to, jak się przy parkowaniu traktuje duże plamy. I coś, co mi się nie umiało wykrystalizować przez dłuższy czas, a co też powodowało, że się nie wzięłam na poważnie do parkowania, a co sprowadza się do tego, że tak, czasem ma się ileś tam nitek tego samego koloru i to też jest ok i do opanowania i w ogóle. A potem jeszcze raz spoglądnęłam kilka razy na kilka momentów z filmików i to naprawdę jest tak, że jak ma się pytania, to się znajduje odpowiedzi, tylko najpierw te pytania trzeba wymyślić a nie "nie umiem, bo nie umiem, takie to trudne, oj, biedna ja!"

Parkowanie! Nadchodzę! Proszę się mnie spodziewać w weekend. Ostatnia wątpliwość rozwiała się niedawno. Myślałam, że trzeba machać od razu krzyżyki całe, nawet, jak krzyżyk obok jest taki sam. A tu się okazuje, że nie, nie trzeba. Można machnąć półkrzyżyki i potem wrócić i to nadal działa. Medżik :>

Jak zwykle muszę się nagadać. No w domu też mogę o tym gadać, mąż nawet bardzo kochany jest i słucha i potakuje, ale bez jaj, nie kuma tego za bardzo, bo też nieszczególnie to dla niego pasjonujący temat. Ale słucha. A tu nawet jest szansa, że ktoś zrozumie ;) i pogłaszcze po główce, że mam takie poważne problemy.

Jeszcze tak ogólnie o najbliższych planach. Nie zapomniałam, że generalnie to plan był taki, że do końca roku skończę tego kolosa. Po dwumiesięcznej przerwie w dziubaniu Zegarów - plany nadal aktualne. Jak to możliwe? Otóż całą masę "drobnicy" porobiłam, kiedy nie byłam w stanie siadać do krosna, mam więc skończone bambusy i biedronkę i okna (niebawem kolejna odsłona), a i różę mam podgonioną (tylko biedny obrus nie doczekał się ostatnio uwagi, no trudno, musi z tym żyć, ten obrus jeden), i Einsteina całkiem całkiem, to nadal jest szansa. To ta drobnica po raptem 100-200 krzyżyków w jednym wymiarze ;)
Teraz tylko zegary i róża musiałyby być JEDYNYMI pracami przez dużo czasu - Einsteina chciałabym skończyć w jakieś 3 miesiące i potem tylko tamte dwie. Na trzecią sowę nie ma miejsca? Mam nadzieję, że ta sowa to jedyne odstępstwo będzie. No i obrus, ale skoro tyle lat leżał, to chwilę jeszcze przeżyje, co nie?

I wtedy skończę rok 2015 skończoną taką ilością prac, że och. W tym kilkoma całkiem dużymi. Tą myślą się napawam i zamierzam się jej trzymać przez najbliższe pół roku, kiedy od szarości zegarów będę odpoczywać przy kolorach róży i na odwrót.

wtorek, 12 maja 2015

I okno czwarte - coraz bliżej końca

Okno czwarte powstało też. Teraz męczę szlaczek na dole. Niby taka pierdołka, a nie umiem skończyć. No jakieś przekleństwo. Tydzień robić jeden szlaczek? Ale tyle schodzi.

Okno w granacie chciałabym zaprezentować, ale nie zrobiło mi się zdjęcie. Zapewne miałam zamiar, ale mi przeszło. Jakoś może to zniesiecie ;)

Okno z moją ulubioną, nową nazwą: z "głębiną rzeczną" :)



Okno z konturami - jak zwykle coś mi we wzorze nie pasowało w kreseczkach i w niektórych miejscach są one efektem inwencji własnej, trochę inspirowanej tym, co byś powinno:





A tak wygląda całość. Jak wspomniałam, brakuje tylko szlaczka na dole. Się robi.

czwartek, 7 maja 2015

Love is in the air

Sowa Love zakończona.

Najpierw nadziubałam sobie paluchy (4 nitki przy 18ct - to jednak trzeba siły, no ale skoro się zaczęło ;) ), ale ukończyłam te wszystkie sowie elementy, pełno kwiatków i w ogóle (kolory dobierane na zasadzie: a jakie kolory tak mniej więcej mają być i jakie mam w takiej ilości?):






Przy okazji widać fulprofeszynal mocowanie nitek, żeby mnie szlag przy nich nie trafiał.

Oraz same konturki też:


Na razie nie poszła do prania, bo czekam, aż będą gotowe jeszcze okna (dziubię szlaczek, czwarte skończone, za chwilę prezentacja), oraz sowa trzecia - jeszcze nie rozpoczęta. Wtedy pojadę po ramki i może w końcu coś powieszę na ścianach. Może. Bambusy i biedrona nadal nie wiszą :>

wtorek, 5 maja 2015

Okno trzecie

Okno trzecie zrobiło się też. Ten wzór jest tak cudny, że naprawdę - robi się sam. I wiem, że wspominałam milion razy, ale len jest przecudowny!

Najpierw sam granat:


Potem jasnoniebieski. Przy okazji zakupów się okazało, jak się nazywa ten kolor: głębina rzeczna. Prawda, że uroczo?


No i kreskowanie oraz rzut na całość.


Zostało mi ostatnie dni L4. Mam nadzieję w tym czasie dokończyć okna (sowa skończona, czeka na foty i prezentację). Żeby kolejne pracki były pokończone, zamiast rozgrzebane, zanim zacznie się znowu gonitwa z pracą, przedszkolem, obiadami, zajęciami i WSZYSTKIM.

poniedziałek, 4 maja 2015

Recenzje wszelakie - PND, haft koralikowy, tamborek kwadratowy i inne

Pojawiło się u mnie ostatnimi czasy nieco nowości, zakupy jakieś i w ogóle, to może jednak machnę trochę recenzji - uwaga, wyszło całkiem długo.

Haft koralikowy - kupiłam taki oto zestawik, miał być głupotką do pokoju dziecięcego. I taką głupotką zostanie. Dostałam, koraliki ładne, ale strasznie malusie, do samego zestawu nie mam zastrzeżeń żadnych. Może poza tym, że skoro igły do koralików są tak trudne do kupienia, kiedy się nie ma super zaopatrzonej pasmanterii pod nosem, że może warto przemyśleć dorzucenie jednej do każdego zestawu, bo tak to musiałam robić dodatkowe zakupy w necie i wydałam 6 dych ;) Jeśli w pasmanterii netowej kupiłam igłę za 35 groszy, to znaczy, że w hurcie kosztuje jakieś 20 ;) i nie będzie to zbyt wielka inwestycja, a kupujący od razu dostanie bananka na twarzy. Dobra, do rzeczy.

Same koraliki - piękne, mienią się i w ogóle.


Obrazek - jak mówiłam, głupotka.


Wykonuje się wolno. Matko, jak wolno. Zaczęłam od dolnego rzędu i szło, jak krew z nosa. Okazuje się, że góra - dół zamiast lewo - prawo idzie nieco szybciej. Wiadomo, że nieco szybciej, niż krzyżyki - jeśli tylko to nie samplerek jednokolorowy, który się macha krzyżyk po krzyżyku od razu i robi się samo, ale nie wiem czemu, wydawało mi się, że zysk czasowy powinien być większy. Trzeba przygotować koraliki - to cała zagadka, jak to wszystko poumieszczać tak, żeby się nie wysypywało, ale było pod ręką i żeby nie wydać kolejnego majątku na jakieś małe bzdety, żeby koraliki podczas pracy były zawsze pod ręką. W ruch poszły małe pojemniczki, małe przykryweczki, różne małe pierdoły, na razie stanęło na naprędce napełnianym wytłoczce do jajek. Zobaczymy, jak się będzie sprawować. No i efekty - może po większym kawałku pojawi się efekt łał, ja go na razie nie widzę. Jakbyście mieli problemy ze znalezieniem zrobionego kawałka - dolny lewy róg ;)



Jak ogólnie oceniam zakup? Sam zestaw jak najbardziej ok, ale koraliki to nie dla mnie. Nie ma tego czegoś, a narobić i tak się trzeba, i to nawet całkiem dużo. A rozłożenie majdanu nie pozwala na siadanie do koralików na 5 minut. Na dodatek - to jednak plastik.

A w temacie plastiku - na FB ostatnio zapanował szał na alliexpress i wyklejane mozaiki. Muszę napisać to tutaj, żeby sobie wbić do głowy. Nie, nie kupię mozaiki. Tak, jak nie kupię więcej koralików. To jednak nie jest szycie, to nawet nie jest - w moim mniemaniu - 'porządne' rękodzieło. To puzzle. I tyle. A mozaika to sam plastik przecież. I jeszcze - tak ciężko znaleźć fajny wzór. Nie chciałabym nikogo obrażać, ale większość tych wzorów to kicz. Tak wielki kicz, że zęby mnie bolą. Chciałam spróbować koralików i ciężko było wybrać cokolwiek, co nie będzie takie, takie, nie umiem znaleźć innego określenia, jak: jak z polskich gazetek ;) Z mozaik, których jest ileś tam tysięcy, znalazłam JEDEN wzór, przy którym mi nic nie zgrzyta. Ale nie kupię, bo to plastik. Chyba, że mnie weźmie na puzzle ;) Ale potem wypadałoby to powiesić na ścianie - powieszę plastik? No chyba nie.

Kolejny ciekawy temat, który powoduje kłótnie na FB. Mulina PND. Och, ale są dyskusje. Kłótnie. Wyzywanie od snobów i piratów (serio serio :) ).

Kupiłam mulinę PND do prac: Einstein, geometria (na razie w planach) i róża. Krótka recenzja po wyszyciu kilkudziesięciu procent z Einsteina i róży, a w zasadzie porównanie PND do DMC i Ariadny (te dwie ostatnie - poza paletą kolorów, wg. mnie nie różnią się jakościowo - mówię o nowej Ariadnie):

a) PND jest tańsza - jakieś 3-4 razy, za motek wychodzi 75 groszy, DMC kosztuje od 2,5 do ponad 3zł


b) PND jest grubsza - różę robię na 14ct i czasem przy tej gęstości 2 nitki innych mulin to było za mało, przy PND na pewno nie jest za mało. A - jako, że byłam jakaś porąbana, kiedy zamawiałam mulinę, pomyliłam dwa numery, więc nie miałam jednego koloru, to żeby grubość wyszła mniej więcej taka sama, Ariadny w kolorze podobnym musiałam wziąć 3 nitki. Są miejsca, gdzie zrobiłam dwoma - na szczęście malutkie (bo do poprawki) - i czuć różnicę w grubości, przy 3 DMC/Ariadny i 2 PND - różnica jest minimalna, prawie jej nie ma,
 

c) kolorystycznie - porównałam te kilkadziesiąt kolorów, które miałam z jednej i drugiej palety równocześnie. Są czasem minimalne różnice, ale minimalne. Jak wykonuje się całą pracę jednymi nićmi, nie powinno być problemów. Mam też całą paletę szarości - trudno nazwać je tutaj kolorami - tutaj różnic brak.
 

d) jakość nici - są nieco bardziej miękkie, nieco bardziej błyszczące. Ale jest różnica na pewno, bo Ariadna / DMC są twardsze, więc nie wycierają się tak szybko. Tak, w pracach, gdzie są pojedyncze krzyżyki, nie ma tła, może to robić mała różnicę, bo krzyżyk wyjdzie nieco bardziej rozmyty. Nie zmechacony, ale nitka jest delikatnie bardziej rozlazła? W pracach, gdzie całość się zahaftowuje - nie robi to problemu żadnego. Aha, to 'rozmycie' nijak nie wpłynęło do tej pory na skłonność nici do zrywania się. Ostatnio nici rwą mi się tylko przy pracy na lnie, nićmi DMC, ale tam są maleńkie dziureczki, cienka igła i nić po iluś tam przejściach już nie wytrzymuje i potrafi się zerwać. Ale to raczej kombinacja materiału i igły, a nie sprawa nici, bo to DMC się zrywa.

To wszystko wpływa na jeden fakt: lepiej nie mieszać PND z inną muliną w jednej pracy, chyba, że się będzie robiło inną liczbą nici. 3 DMC to tylko troszkę grubiej niż 2 PND. Jeśli ktoś jest purystą i nawet maleńkie różnice w grubości będą go bolały (mnie nie bolą, dopóki są maleńkie ), to umrze z wściekłości. Ale jak jest purystą, to PND nie kupi, bo to chińska podróba i kto to widział tak bezcześcić prace.

Tyle podsumowania z mojej strony. Jeśli kogoś stać na DMC - fajnie się nimi robi i są ładnie opakowane i w ogóle, PND nie są ładnie opakowane, nie wyglądają tak pro, ale jeśli miałabym kupić 55 kolorów, żeby zrobić różę - chyba bym się zastanowiła mocno, czy kupować DMC teraz, bo to w jednym wydatku ok. 150zł - na jedną pracę. A kolory przy PND widać, jakie wychodzą - takie, jakie powinny.


Dobra, dalsza część recenzji. 

Kwadratowy tamborek. Tutaj już w akcji (z nieprezentowanym jeszcze oknem - niebawem :) ):


Uwielbiam ramkotamborki, czy tamborkoramki, czy jak je tam zwą, takie owalne. Nawet okrągłe. Bo szybko, nie trzeba kręcić tą śrubą, co zawsze mnie doprowadza do szewskiej pasji. A i naciąg materiału uzyska się taki, jaki się chce - czasem bardzo mocno, jeśli taka nasza wola, w niektórych pracach wolę nieco luźniejszy materiał. A przy kwadracie nie ma o tym mowy. Może być tylko trochę luźno, lub bardzo luźno. Akurat testowałam na lnie, gdzie chciałam naciągu bardzo mocnego i pupa zbita. Nie da się. Dobry efekt był tylko po lewej stronie, gdzie przytrzymywany był grubszy materiał - bo już wyszyty. Po prawej już nie, dół widać - trochę pofalowany materiał, co nie powinno mieć miejsca.

Pewnie będzie wykorzystywany, bo wielkość dostępnego materiału jest możliwie duża przy rozmiarach samego tamborka, ale nie jest on idealny. No trudno. Kolejnego nie kupię. A owalne na pewno (znowu mam któryś połamany, zdolna ja ;) ).

Kanwa. Skusiłam się promocją na kanwy metalizowane, po czym nie kupiłam metalizowanej, tylko taką z nadrukiem.


Kanwa w rozmiarze 14ct, bo nie zamierzam tracić wzroku, nerwów i resztek godności, walcząc z za małą kanwą ;) A błękit, bo na przyszły rok planuję dla panien dwa domki z serii tych takich przeciętych, gdzie widać wnętrze. Powinny być robione na jakimś błękicie, a taki trochę porąbany da fajny efekt chmurek. Dla mnie bomba.

Tamborek, igły do koralików, kilka mulinek i nową kanwę kupowałam w Coricamo. Ło matulu. Tydzień czekania, aż ktoś tam weźmie i zapakuje kilka rzeczy. No litości. Czekałam na te igły do koralików jak durna. Złożone zamówienie i tydzień ciszy, aż tu nagle: joł, zapakowaliśmy Twoje zakupy. No to świetnie, prawie o nich zapomniałam. Jak internetowo, to gdzie indziej będę kupować, bo szlag może człowieka trafić :>

piątek, 1 maja 2015

Sowiszcze - kawałek zrobiony

Kawałek sowy - w zasadzie cała sowa, zrobiona. Sowa sową, ale jeszcze pełno kreseczek i linijeczek. I kwiatki. Pewnie w weekend skończę.

Najpierw skrzydła, oczy, kawałki litereczek:


Oczywiste było, że nie będę się babrać w żadne koraliki i metalizowanie - wyjdzie na to, że środkowa sowa będzie taka ąę i wyfiokowana, a dwie obok niej takie skromniejsze. Tak wyszło.

A tutaj tak mnie zaczęła wkurzać ta przymocowana jakkolwiek nitka - zostawiona do kreseczek - że w końcu się wzięłam za pro rozwiązania ;) i od razu lepiej. Sowiszcze wygląda teraz tak:


a ja zmykam do weekendowania. Na razie kombinuję ze śniadaniem. No skoro wolne, dzieci z dziadkami i jest tyle czasu i tyle możliwości, to trzeba wymyślić coś innego, niż jakiś banał. Ale z myśleniem też kiepsko ;)

Za to spisuję recenzję rzeczy, które ostatnio kupiłam. Ło matko, notka krytyczna się szykuje.