Melduję uroczyście, że powracam.
Na pewno nie z takim tempem, jak poprzednio (tak, minęły ponad dwa lata), ale na pewno z dzikimi chęciami. Za którymi najczęściej nie idą możliwości, ale oj tam - kiedyś nadrobię.
Przez rok od porodu nie ruszyłam niczego, ale to absolutnie niczego. Potem skończyłam małą prackę niddlepointową i jeszcze jedną małą. Wykopałam "Jesień" z "Czterech pór roku", zakończyłam, wzięłam się za "Zimę" i jestem. Tyle się raptem stało w ciągu roku. Ale będzie lepiej.
I melduję, że konie dawno oprawione i wiszą na ścianie u mamy (i tak, dobór kolorów był kijowy, nieważne, przeboleję). Bambusy czekają na lepsze czasy - jeśli mogę wyciągnąć tamborek np. raz na trzy tygodnie na pół godziny, to nie, nie będzie to duża praca. I choruję coraz bardziej na coś dużego i wspaniałego. Po kolejnej rundzie rozkminiania, która z propozycji w poprzednim wpisie będzie najbardziej "łał!", padło znowu na "Zegar". Jest po prostu obłędny. Planuję uruchomić produkcję po zakończeniu Bambusów. Czyli pewnie nie wcześniej, niż za rok, ale już się jaram zakupami i rozstawieniem krosna. Nie wiem gdzie, ale rozstawię. A po drodze może przetestuję metodę haftowania zwaną parkowaniem - podobno nieźle się sprawdza przy kolosach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz