To, że zaczęłam biblioteczkę, to już wiecie. Przy okazji machnę wpisik o krośnie, bo ostatnio temat się przewija przez blogi i wyszło, że co krosno, to inny sposób montowania. To pokażę, jak to jest u mnie.
Krosno mam od dawna, ładnych kilka lat już, więc nie pamiętam, ani gdzie było kupowane, ani nic nie pamiętam ;) poza tym, że po jakimś czasie dokupiłam drugą ramę i to był strzał w dziesiątkę. Mogę wachlować kolosami ;) Wiem tylko, że ostatnio chcąc sobie obejrzeć dostępne krosna, to takie jak moje, znalazłam na allegro.
No dobra, to po kolei.
Tutaj foteczka zamontowanej już kanwy i samej ramy na krośnie, w tym przypadku chodziło o zegary:
Tak, moje krosno nie ma wałków, którymi można przewijać kanwę. Kiedy kupowałam je, a było to naprawdę, naprawdę dawno temu, nie było tylu blogów, żeby zasięgnąć czyjejś rady. U mnie kanwę się ściska na miniwałeczku i już. Pokażę po kolei, jak u mnie montuje się kanwę i jakie to daje rezultaty.
Tak wygląda krosno bez ramy. Dużo listewek, zamontowanych w sposób nie zawsze oczywisty. Pierwsze złożenie i rozłożenie trwało wieki :)
Rama na górze ma takie mocowanie, które pozwala dociągnąć kanwę - te długie śruby zostawia się na luzach, kiedy się zaczyna zakładać kanwę, potem się je dokręca i kanwa się napina.
Miejsce na miniwałeczek, ściskany potem przez listewki.
Ściskadło dolne jest mniej skomplikowane.
No to do roboty. Jak widać - kanwa większa niż możliwa do ustawienia największa ramka:
Zaczynam od dołu, bo jakoś tak mi wygodnie. Na kanwę miniwałeczek, wałeczek ściskam, skręcam, biorę się do tworzenia ramy.
Góra podobnie, aczkolwiek tutaj już lepiej mieć ustalony rozmiar ramy, żeby się wstrzelić z miejscami na montaż górnego i dolnego przytrzymywałedko-ściskadełka :)
Jak widać, trochę górę źle naciągnęłam - tutaj nie jest już luźny montaż, jak wypadnie, tylko trzeba naciągać kanwę, same górne śrubki tego nie załatwią. Poluzowanie i jeszcze jedno dociągnięcie, ściśnięcie śrubkami i jest:
Tak, nadal nieco krzywo. Ale nigdy na początku się tym nie przejmuję. Zawsze, zawsze, ale to zawsze - pierwsze mocowanie zajmuje najwięcej czasu i jest do kitu. Bo obszar roboczy nie w tym miejscu, które mi się podoba, za nisko, za wysoko, za mało kanwę naciągnęłam, albo zostawiłam jej za dużo. Zawsze ;) Ale zanim nie siądę do krosna, to nie wiem. A kolosów nie robiłam na pęczki, żeby mieć wszystko obcykane od razu. Podejście drugie, a czasem i trzecie - i potem już można śmigać.
Całość po pierwszym montażu i dorzuceniu z 200 krzyżyków wygląda tak:
I już wiadomo, co jest źle ;) Obszar roboczy za bardzo po prawej, wysokość dostępnej kanwy za duża (nie dam rady przełożyć i przytrzymać ręki lewej pod krosnem) oraz w ogóle - nie tak! Ale tego się nie dowiem bez rzeczywistego haftowania. Trochę poszyję, zbieram wszystko do poprawy i poprawiam :)
Tu już wersja po montażu drugim - obszar roboczy w lewo, wysokość dostępnej kanwy mniejsza, miejsce montażu ramki na krośnie całym też obniżona. I teraz jest spoko :)
Wypróbowane wczoraj, dorzuciłam kolejne 200 krzyżyków (półkrzyżyków - jeśli chcę być bardzo dokładna) i jest o wiele wygodniej :) Łącznie zrobionych jest 5 setek (setek umownych - robię na 12 krzyżyków, bo tak wygląda akurat ta strona), poszło pieronem. Nie obyło się bez prucia. Jak można pomylić dwa kolory? Jakoś, nie wiem jak, ale był to drugi kolor, który wzięłam, zorientowałam się po kilkudziesięciu wierszach, prucia było trochę, poprawka poszła szybko.
Się napisałam, napstrykałam fotek, ale jest. Jeśli ktoś chciałby takie krosno - generalnie fajnie się na nim robi, zwłaszcza, jak daną pracę ma się obcykaną, jak zamontować na niej kanwę, to nawet przepinka jest szybka i trwa kilka minut. Ale jeśli ktoś chce mieć przewijane wałeczki - tutaj ich brak.