sobota, 30 stycznia 2016

Walentynkowy tamborek

Pracę w tym SALu zaczęłam bardzo szybko po jego ogłoszeniu, ale tak się złożyło, że nie było opcji, żebym poświęciła mu cięgiem dużo czasu, gdyż co chwilę coś. Efekt finalny ma być taki (to dla mniej zorientowanych w temacie, albo takich ze sklerozą ;) ):


Do dzieła!


Zaczęłam od środka, bo nie chciało mi się cudować z wyliczaniem, gdzieżby tu zacząć (a nadal zmieścić na materiale). Na środku są nożyczki, proszę bardzo, oto nożyczki :)


I w innym świetle, widać, jak ten len wychodzi - bez lampy za ciemny, z lampą jakby był przeźroczysty, ładnie wyjdzie dopiero w rameczce, albo na wiosnę ;)
Żeby nie było, żem analfabetka, literek kilka też machnę, a co!

I tak jak uwielbiam len za to, że jest lnem, tak jakoś pilnowanie krzyżyków na lnie wychodzi mi lepiej, niż pilnowanie kreseczek. Nie ma elementu, żebym nie musiała czegoś pruć. A wiadomo, jak to uwielbiam :> Skutkuje to tym, że tambotek z tamborkiem (taka nazwa robocza wzoru :) ) jest niemal na wierzchu i co chwilę staram się przy nim coś robić, ale jak mam coś spruć, to bierze mnie ciężka cholera i zabieram się za coś innego, albo zgoła nie za haft. Stąd ślimacze tempo prac w tym jakże wielkim projekcie ;)

piątek, 22 stycznia 2016

Wzgórze - jedna piąta

5600 z 28000 tysięcy, jakby nie liczyć - 20%. Czas więc na pokazanie światu, że coś tutaj jednak się dzieje. Nic wybitnego, trochę wyposażenia komnaty drugiej, jeszcze bez samego tła, ale coś tam widać. A generalnie - UFOk wrócił do gry, jest się z czego cieszyć.

Nadal nie mam dobranych nici na cały grunt, czyli ziemię pod komnatami, nie wiem, co mnie tu wstrzymuje, lepiej by to wyglądało od razu, może wtedy też bym się zlitowała i machnęła trochę kresek, bo mnie potem coś strzeli. A tak to nie i nie i nie :>

Jeszcze rzut oka na komnatę pierwszą
i drugą. Walnęłam się tutaj w jednym kolorze, ale stwierdziłam, że nienawidzę pruć, więc nie będę. Wszystko i tak przykryją krechy i pokażą wszystko, co ma być. A i wzór będzie wybitnie mój, bo nikt takich błędów nie zrobi ;)

Chyba przełamię swe lęki i zrobię tło w drugiej, zanim pognam gdzieś dalej. A lęki, bo nadal nie wiem, czy to nie będzie za ciemne, albo coś. No nic, nie sprawdzę, to się nie przekonam.

wtorek, 19 stycznia 2016

Zwariowałam do reszty

Zwariowałam do reszty. Jednego dnia zapisałam się do dwóch SALi. A miałam nie zaczynać niczego nowego - nawet z przygotowanych prac. Nie mówiąc o wybieraniu nowych wzorów. No ale fajnie się mówi, jak tu chodzą takie cuda, o:

To dosyć duży wzór, 144 na 288, jest dostępny w dwóch wersjach: jedynie z krzyżykami oraz z krzyżykami i ściegami specjalnymi. Jako, że znowu, nadal i wciąż chodzi za mną coś z needlepointa, a dodatkowo błękitny sampler, połączę dwa w jednym i machnę samplerek ze ściegami w błękitach (i fioletach, żeby nie było za nudno). Jakie to proste! Tylko tutaj już nie ma opcji - len trzeba było kupić. Kupiłam len-cudowności u Justyny, u której jest tak świetna obsługa, że ledwo pieniądze ode mnie wyszły, ona pognała na pocztę. Co tym razem było pechowe, bo przypomniałam sobie, co jeszcze miałam kupić. Będę miała nauczkę na zaś :D Nici też kupione, teraz tylko poczekać miesiąc na rozpoczęcie. Zmienię kolorystykę, zrobię tylko kolorki od fioletu do niebieskiego i tak nookoło. Dzisiaj i len i nici doszły, myślałam, że są nieco jaśniejsze, ale piękne są i tak. O, jeszcze gratis dostałam :)

A drugi, a raczej pierwszy SAL - z rana ;) (jakby był po południu, to pewnie bym nie zwróciła uwaga, zafascynowana tym drugim), ma wyjść taki:


Generalnie, pracy o wiele, wiele mniej, trochę krzyżyków, dużo kresek, ale normalnych, a nie jakichś wyuzdanych w 1/3 krzyżyka, pójdzie prosto. Nawet już przeglądnęłam i dobrałam materiały i nici, kawaluntek tego lnu-cudowności się ostał, jest w sam raz. Ramkę też już mam, to już w ogóle z górki pójdzie. Zwłaszcza, że żeby się nie ugiąć pod przyjętymi zobowiązaniami, wypadałoby to rozpocząć i zakończyć zanim Twisted się zacznie, bo będzie za dużo. Machnęłam jeden motyw, na więcej za bardzo czasu nie wystarczyło, więc prezentować nie ma czego, ale do roboty się trzeba zabrać. Tylko trzeba znajdować zupełnie spokojne chwile, bo tak to na zrobione pięć kresek jedna jest źle - nienawidzę poprawek!

Jak więc widać, u mnie w normie, oznak zdrowienia brak :)

czwartek, 14 stycznia 2016

Zegary! Fanfary! OklaskI! Rząd skończony :)

2 stycznia postawiłam ostatnie krzyżyczki w rzędzie trzecim Zegarów. Jest to 58500 krzyżyków, zostało do końca 34500, jak łatwo policzyć, mam zrobione 63% pracy. No pięknie!

I nieco bliżej na wykończony kawalątek:
 



O! Tak też można podziwiać :)
Fajnie się robiło końcówkę rzędu, człowiek napędzony tym "rety rety, jednak się da tak szybko robić kolosa, na krośnie, parkowaniem, o matulu". Fajne to było. Po czym chwila oddechu i znowu mi się nie chce, co ze mnie za leniwe bydlę, no. A przerwę musiałam zrobić, żeby przełożyć pracę - kolejny rząd nie zmieściłby się na dotychczasowej powierzchni haftowania. Oraz żeby mąż mógł wykonać modyfikację konstrukcji, którą wymyśliłam.

Ściągnięte z krosna Zegary:
 A tutaj widać, ile jest jeszcze do zrobienia, do samego dołu:
Otóż uznałam, że naciąg jest bardzo fajny i w ogóle krosno to naprawdę świetna sprawa, ale jak przeniosę jedno z mocowań niżej, to drugie też bym musiała, bo z kolei powierzchnia będzie za duża, a raczej wysokość - żeby się fajnie pracowało obiema rękami. Ale wtedy musiałabym zgnieść kawałek zahaftowanej powierzchni i miałam lęki, jak się to odbije na khem, khem, jakości tego, co będzie ściskane. No wiem, niespecjalnie się przejmuję aż tak równością wszystkiego, ale nawet ja mam pewne granice i jakby tak w poprzek pracy biegła sobie linia zmiażdżonych, biednych krzyżyczków, to bym się wkurzyła. A na pewno na wałeczku nie ulegną aż takiemu naciskowi, powinno być lepiej. Na zdjęciu powyżej widać, jak wygląda ściśnięta kanwa, kiedy się ją ścisku pozbawi. Wolałabym krzyżykom tego darować, bo brak pewności, że wróciły do siebie.

Przy okazji poproszono mnie o wyjaśnienie kilku spraw technicznych, więc za moment będzie pełno zdjęć związanych z haftem tylko pośrednio, bo co prawda nie do końca wiem, co mam tłumaczyć, ale może na zdjęciach będzie widać, o co chodzi. Jak nie, to pytać, postaram się odpowiedzieć.

Dla przypomnienia. Mocowanie materiału wygląda u mnie tak, że są dwa trzymadła, każde, jak wspomniałam, miażdży materiał ;) na maleńkim wałeczku wciśniętym w deseczki (wałeczek ma średnicę 5 mm), a jedno z nich ma dodatkowy naciąg - miażdżenie występuje, a jakże, ale dodatkowo same deseczki są na śrubach, którymi można dociągnąć je do ramy, robiąc sobie cudnie rozprostowaną tkaninę. Tak mam to na Biblioteczce:


a tak to wygląda aktualnie na dole Zegarów:
Standardowo tak się przyzwyczaiłam, że naciąg umieszczałam na górze, teraz w Zegarach mam na dole, bo na górze uwidziałam sobie wałeczek :)

No to teraz prezentacja wałka ;)

Super, co nie? Prawie wszystko widać. To teraz trochę więcej szczegółów.
Widać pod materiałem takie ściski - mam je z małego krosna, którego nie używam, mam je milion lat, ale w końcu na coś się przydało. Posłużyło za źródło czterech żabek do ściskania materiału, no łał ;)

(jak się ktoś przyczepi do tego, jak wygląda tył, to mu walnę, więc nawet proszę nie próbować ;) teraz wygląda o niego lepiej :) ). Te cztery ściski / żabki są wystarczające, żeby sobie fajnie naciągnąć materiał. Poza tym, bardzo łatwo się nimi operuje, bo można naciągnąć tenże materiał po kawałku, jak coś komuś nie pasuje, to jeden odkręcić, naciągnąć, przykręcić - żadna filozofia.

A jak wygląda mocowanie wałka? Jak widać, w ramie są maleńkie dziurki, gruby wałek się nie wciśnie. Tworzyć od nowa ramę - mąż pewnie dałby rade, ale po co. Otóż wałek zbudowany jest z uchwytu, którą się kupuje w meblowym za 1,50zł oraz czegoś takiego, jak wkręcony wkręt:


Czy ktoś ma jeszcze jakieś pytania? :)

poniedziałek, 11 stycznia 2016

Obrus wyhaftowany

Yes! Pierwszy ufok wykończony, pokonany, leży na łopatkach i kwiczy. Dobra, nie kwiczy, tylko schnie, po praniu ;)

Pamiętacie sesję pt: "sfotografuj obrus, ale tak, żeby Ci żywizna nie właziła w kadr". To teraz była powtórka, tylko 10 miesięcy później. Przez te 10 miesięcy nie zrobiłam prawie nic, chyba z jedną muffinę machnęłam, no maksymalnie dwie, a potem mi się odechciało. I tak w planach przesuwałam, przesuwałam, aż przy ogłoszeniu ogólnonarodowej rozprawy z UFOkami ;) uznałam, że dość tych świństw, trzeba ten obrus odkopać i go wykończyć, zanim myśl o nim wykończy mnie. Co też uczyniłam przy trzech czy czterech podejściach. Nawet zakupiłam ustrojstwo do robienia lamówek i jak ono przyjdzie, to obrus zyska na wyrazistości, gdyż dostanie czerwoną ramkę.

A na razie, jeszcze przed praniem, wygląda tak:


Złazić!
No ale mamo, o co ci chodzi.


No dobra, idziemy.
Tak całość wygląda.
Tak sam środek.

A tak półśrodek ;) Takie ni całe, ni małe, o :)

Obrus po praniu ręcznym (miałam resztki mazaka spieralnego, byłam ciekawa, czy od razu mam dostać apopleksji - na wypadek, gdyby nie zszedł ;) czy dopiero za moment, zszedł :) ) poszedł do pralki, teraz schnie. Poczekam na urządzenie do lamówki i będę obszywać. Być może nawet to umiem :)

czwartek, 7 stycznia 2016

poniedziałek, 4 stycznia 2016

Podsumowanie roku 2015

Działo się, oj działo. Głównie na skutek pewnego zdarzenia, związanego z moim zdrowiem, które uziemiło mnie w domu na 7 tygodni - ręce miałam sprawne, za to dużo innych rzeczy nie, więc siedziałam bądź leżałam, wyszywałam przez pół wiosny, bo do niczego innego się nie nadawałam. Zebrało się więc całkiem dużo gotowych prac, dużo prac pozamykałam w tym roku, zostawiam rozpoczęte raptem 5 pracek (łołoło!).

Prezentować prac w trakcie nie będę - te w planach na rok 2016 się znajdują :) Poniżej fotki prac, które zakończyłam w mijającym 2015. Czasem miesiąc nie będzie się zgadzał z miesiącem publikacji - wiadomo, czasem zdjęcia muszą chwilę poleżeć, żeby dostąpiły zaszczytu umieszczenia w notce.

Styczeń. Sowa hope.
Luty. Muminki dwa. Małe serduszko, które nie ma fotki.
Marzec. Kolejne dwa Muminki i mały obrazek ślubny dla koleżanki.
Kwiecień. Bambusy. Biedronka (wiadomo, dokończenie, zrobienie ich trwało o wiele dłużej, np. bambusy premierę miały w 2011, przed urodzeniem dzieci :D - była to próba przed kolosami)
Maj. Okna. Sowa love.
Okna - wstyd się przyznać, nie były prezentowane po wypraniu i prasowaniu, zgroza. Dopiero teraz, a i to na dziko - nie ma teraz dobrego światła, więc wyglądają, jak wyglądają.

Czerwiec nic ukończonego.

Lipiec. Sowa sceptyczna. Doprawdy łał (lipiec był generalnie kijowy, jeśli chodzi o robótki - najgorszy ilościowo).
Sierpień. Geometria. Róża (też zaczęta dużo wcześniej).
Wrzesień. Einstein - fotka wyżej :)
Październik. Motylek (Doczekał się uszycia poduszki raptem wczoraj, co oznacza, że przeleżał prawie trzy miesiące).
Listopad. Mała kartka. Las (w wakacje rozpoczęty, bardzo przyjemny haft, chyba powtórzę w nieco innej kolorystyce gdyż chcę błękitnego lnu NATYCHMIAST :) ).
Grudzień. Smerf. Ptaszek.
A teraz trochę liczb. Wspominałam pewnie, że je uwielbiam :) Mam ich więc garść, jeśli chodzi o rok 2015:
  • ilość postawionych krzyżyków: niecałe 150 tysięcy,
  • ilość dni, kiedy nie ruszyłam haftu ;): 121,
  • najwięcej dni poświęciłam na różę: 43,
  • średnio XXX na dzień: 399 ;), ale licząc tylko dni, kiedy rzeczywiście haftowałam, wychodzi niemal 600! bardzo duża liczba, spowodowana tym, że naprawdę, miałam kilkadziesiąt dni w roku (duża część l4 + kilkanaście dni od przypadku do przypadku), kiedy mogłam poświęcić na haftowanie nawet po kilka godzin dziennie, to wiadomo, jak wtedy się gna - otóż bardzo :)
  • ilość prac przekazanych w spadku na rok 2016: raptem 5 (dumna i blada),
  • ilość zakończonych prac: 20 (niektóre malutkie, na 300 krzyżyków, inne nieco większe, na 1000 - 5000 krzyżyków i kilka prac całkiem dużych: Einstein to 11 000, las to 12 000, okna to 15 200, róża to 36 300).
Liczb wystarczy :)