A Tata Muminka ma czarno-czerwony cylinder :) I ślad po tamborku ;) No nic, nadal żelazka nie wyciągnęłam:
Zegary gonię, ale gonię kolorem białym i prawie białym ;) Z daleka nic nie widać, z bliska białe plamy na białej kanwie. Machnę fotkę, jak będzie cała strona.
Blog prezentujący moje prace związane z rękodziełem - przeważa haft krzyżykowy.
sobota, 21 lutego 2015
wtorek, 17 lutego 2015
Trochę małych, trochę dużych
Opowiem Wam historię.
O durnej mnie :>
Od razu mówię - z happy endem, nikt zawału nie musi dostawać.
Pamiętacie, jakie miałam przeboje z kanwą pod kolosa? Jak to machnęłam krateczki nie takim mazakiem i skończyło się wybielaczem? A po drodze drżeniem serca, czy aby zejdzie tylko mazak, bo to w końcu chlor na nici i w ogóle.
No, to wyobraźcie sobie, że tym razem, tknięta przeczuciem oraz faktem, że mazaczek SPIERALNY nie zszedł z Muminka, musiałam polać wybielaczem kolosa po raz kolejny. Oraz wyprać kanwy na wszystkie Muminki. Oraz oddać mazaki dzieciom - jak machną po ubraniach, to może się spiorą, a może nie, kij z tym, to tylko ubrania. A nie aż hafty.
Zaczęłam żyłkować prace. Nie wiem, dlaczego wpadłam na to dopiero teraz. No takie opóźnienie umysłowe, jak nic. Może dlatego, że kiedyś na czarnej kanwie kratkę machnęłam białą nitkę. Wydziubywanie nitki spod nitek to była masakra, więc też - nigdy więcej. Żyłka jest lepsza. Pan w wędkarskim się nie zdziwił, widział już wszystko - jak stwierdził po odpowiedzi na pytanie o wymagania wobec żyłki, w której nie było nic o rybach, tylko o tym, że ma być cienko i kolorowo ;)
Aczkolwiek żyłkowanie lnu to droga przez mękę, matko, naliczyłam się jak durna, nadziergałam, a potem się okazało, że w którymś momencie machnęłam się o jeden krzyżyk. Lololo. No nic, będę się martwić potem. To w temacie okien, które jeszcze nie miały prezentacji, ale są już piękne, a będą jeszcze piękniejsze.
A teraz obrazki, żeby nie było, że się obijam :)
Bibliotekę ostatnio pokazywałam. Biedronę też. Co ja tam robiłam?
Aha, Muminka. Cała seria ma być, teraz na warsztacie Tata Muminka. Muminek już zrobiony, wyszedł tak, wygląda dziko, bo niewyprasowany i pogięły się krzyżyki w praniu (wyprostują się, luz).
Zostały zamówione ryby. Czarne. Albo jakieś, ale nie pluszowe. Bo Wiktoria napada paszczowo na wszystko, co jej w łapki wpadnie, a ma nie jeść pluszu i innych maskotek. Wiecie, że akurat miałam cudny, dwustronny, czarno-biało-kolorowy materiał w ryby? Nie musiałam się męczyć z kombinowaniem kształtu ryby (wiem, nie jest skomplikowany, no ale zawsze). Wyszło takie coś. Czas wykonania - z pół godziny na całość? Poszłam na łatwiznę, a i tak potrzebowałam natchnienia i czekało to chyba ze dwa tygodniu na zlitowanie.
.
No i z prac planowych - bambuski. Skończyłam doniczkę. Machnęłam się w jednym miejscu, ale jak ktoś nie zna dokładnie wzoru, to się nie zorientuje ;) Oraz zrobiłam backstitche dookoła doniczki, żeby już były, po czym sobie pomyślałam, że przecież brzegi doniczki gdzieniegdzie stykają się z miejscami na krzyżyki :> No cóż. Jakoś sobie poradzę. Donica wyszła cudnie. W końcu jakiś element skończony w tym niekończącym się hafcie. Wymiętolone, brudne i w ogóle po przejściach (no ale odpalone 4 lata temu!) bambusy:
Chciałam je skończyć do końca kwietnia, ale może być ciężko. Ramka dookoła to niby pikuś, wypełnić kolorem, ale to tylko 2,5 tysiąca krzyżyków. Listki niby też, ale też trochę ich zostało. Nie wspominam już o brakujących listkach w ramce zewnętrznej. A w tym miesiącu jeszcze nie ruszyłam trzech prac planowych. W tym zegarów, gdzie niby miałam skończyć stronę ;) Chyba było to zbyt optymistyczne założenie. Ale i tak jest nieźle, dwa UFOki ruszone (biedrona i bambusy, do szukania materiałów na podkładki jeszcze się nie wzięłam).
O durnej mnie :>
Od razu mówię - z happy endem, nikt zawału nie musi dostawać.
Pamiętacie, jakie miałam przeboje z kanwą pod kolosa? Jak to machnęłam krateczki nie takim mazakiem i skończyło się wybielaczem? A po drodze drżeniem serca, czy aby zejdzie tylko mazak, bo to w końcu chlor na nici i w ogóle.
No, to wyobraźcie sobie, że tym razem, tknięta przeczuciem oraz faktem, że mazaczek SPIERALNY nie zszedł z Muminka, musiałam polać wybielaczem kolosa po raz kolejny. Oraz wyprać kanwy na wszystkie Muminki. Oraz oddać mazaki dzieciom - jak machną po ubraniach, to może się spiorą, a może nie, kij z tym, to tylko ubrania. A nie aż hafty.
Zaczęłam żyłkować prace. Nie wiem, dlaczego wpadłam na to dopiero teraz. No takie opóźnienie umysłowe, jak nic. Może dlatego, że kiedyś na czarnej kanwie kratkę machnęłam białą nitkę. Wydziubywanie nitki spod nitek to była masakra, więc też - nigdy więcej. Żyłka jest lepsza. Pan w wędkarskim się nie zdziwił, widział już wszystko - jak stwierdził po odpowiedzi na pytanie o wymagania wobec żyłki, w której nie było nic o rybach, tylko o tym, że ma być cienko i kolorowo ;)
Aczkolwiek żyłkowanie lnu to droga przez mękę, matko, naliczyłam się jak durna, nadziergałam, a potem się okazało, że w którymś momencie machnęłam się o jeden krzyżyk. Lololo. No nic, będę się martwić potem. To w temacie okien, które jeszcze nie miały prezentacji, ale są już piękne, a będą jeszcze piękniejsze.
A teraz obrazki, żeby nie było, że się obijam :)
Bibliotekę ostatnio pokazywałam. Biedronę też. Co ja tam robiłam?
Aha, Muminka. Cała seria ma być, teraz na warsztacie Tata Muminka. Muminek już zrobiony, wyszedł tak, wygląda dziko, bo niewyprasowany i pogięły się krzyżyki w praniu (wyprostują się, luz).
Zostały zamówione ryby. Czarne. Albo jakieś, ale nie pluszowe. Bo Wiktoria napada paszczowo na wszystko, co jej w łapki wpadnie, a ma nie jeść pluszu i innych maskotek. Wiecie, że akurat miałam cudny, dwustronny, czarno-biało-kolorowy materiał w ryby? Nie musiałam się męczyć z kombinowaniem kształtu ryby (wiem, nie jest skomplikowany, no ale zawsze). Wyszło takie coś. Czas wykonania - z pół godziny na całość? Poszłam na łatwiznę, a i tak potrzebowałam natchnienia i czekało to chyba ze dwa tygodniu na zlitowanie.
.
No i z prac planowych - bambuski. Skończyłam doniczkę. Machnęłam się w jednym miejscu, ale jak ktoś nie zna dokładnie wzoru, to się nie zorientuje ;) Oraz zrobiłam backstitche dookoła doniczki, żeby już były, po czym sobie pomyślałam, że przecież brzegi doniczki gdzieniegdzie stykają się z miejscami na krzyżyki :> No cóż. Jakoś sobie poradzę. Donica wyszła cudnie. W końcu jakiś element skończony w tym niekończącym się hafcie. Wymiętolone, brudne i w ogóle po przejściach (no ale odpalone 4 lata temu!) bambusy:
Chciałam je skończyć do końca kwietnia, ale może być ciężko. Ramka dookoła to niby pikuś, wypełnić kolorem, ale to tylko 2,5 tysiąca krzyżyków. Listki niby też, ale też trochę ich zostało. Nie wspominam już o brakujących listkach w ramce zewnętrznej. A w tym miesiącu jeszcze nie ruszyłam trzech prac planowych. W tym zegarów, gdzie niby miałam skończyć stronę ;) Chyba było to zbyt optymistyczne założenie. Ale i tak jest nieźle, dwa UFOki ruszone (biedrona i bambusy, do szukania materiałów na podkładki jeszcze się nie wzięłam).
czwartek, 12 lutego 2015
Bidronka
Bidna ta bidronka. Tak czekała przez kilka dni, zanim skończę jej przydziałowe tło z miesiąca lutego. Miało być prosto i takie tam. I było. Proste owszem, ale jakże czasochłonne. Znudziło mnie nawet - w momentach, kiedy więcej było tak "a, to usiądę sobie i zrobię choć jeden znaczek... mamo! a ona mnie ugryzła! blablabla". Kiedy już w końcu mogłam zrobić coś więcej, to się nawet robiło.
A poza tym, to może bym zrobiła w końcu fotę oknom - na razie jednemu, i nie w całości. Ale już widać, że len jest piękny.
I wpadłam na jeden, jakże genialny, jakże szalony pomysł, że zrobię taki jeden drobiażdżek na tym lnie, co to wygląda odpowiednio, czyli ma kolor ususzonej trawy ;) czyli naturalny. Tylko termin, no jakby taki goniący trochę ;) Nie pokażę, nawet jeśli się wezmę do produkcji, bo to na prezent.
A poza tym, to może bym zrobiła w końcu fotę oknom - na razie jednemu, i nie w całości. Ale już widać, że len jest piękny.
I wpadłam na jeden, jakże genialny, jakże szalony pomysł, że zrobię taki jeden drobiażdżek na tym lnie, co to wygląda odpowiednio, czyli ma kolor ususzonej trawy ;) czyli naturalny. Tylko termin, no jakby taki goniący trochę ;) Nie pokażę, nawet jeśli się wezmę do produkcji, bo to na prezent.
poniedziałek, 9 lutego 2015
Biblioteka, luty
No, skończyłam drugą stronę. Dwie strony na pięć miesięcy :> No ale to jest jedna z ośmiu aktualnych prac, to się nie ma co dziwić. I licząc moje ekscesy z wybielaczem ;)
Za to czas wykonania strony drugiej jest fantastyczny - niecałe 20 godzin, ale to tylko dlatego, że wykonując pierwszą, bardzo weszłam na drugą, to miałam dużo zapasu. Ogólnie wychodzi około 200 // na godzinę. Przy wiecznej zmianie kolorów i skakaniem z miejsca w miejsce. Jest nieźle :)
Tym razem nie wyszłam za bardzo poza stronę, kilkadziesiąt krzyżyków, a i to dawno. W nowych nitkach wzięłam i wdrożyłam parkowanie ;) Łącznie nitek zaparkowałam 5 czy 6, bo wymyśliłam to dopiero pod sam koniec - no taki jestem geniusz.
Namęczyłam się potwornie z oznaczeniem kwadracików. Machnęłam kratki koszmarnym - jak się okazało - mazakiem. Rozlał się i miałam takie miejsca w kwadratach, zwłaszcza w zielonej ciapai, która ostatecznie miała być drzewem, że nie wiedziałam, gdzie jestem. Masakra. Zwłaszcza, jak się okazało, że w jednym miejscu pomyliłam się w rysowaniu kratki. To już po prostu strzał w kolano. Ostatnio - przy tym, jak zaczęłam znakować żyłką len, stwierdziłam, że bibliotekę tez pożyłkuję. Od razu człowiek lepiej żyje :) Nie wiem, czy będę ściągać kanwę z krosna i prać znowu, żeby się ten koszmarny mazak sprał, czy jeszcze stronę się pomęczę z podwójnym oznakowaniem, zobaczę, jak tam moje lenistwo będzie się miało :)
Na żywo nie widać prześwitów ;) I u góry jest dużo kreinika, którego na zdjęciach nie umiem uchwycić. No nie umiem no. Widać odejście w bok całych kilku zaparkowanych nitek, taka jestem profesjonalna ;)
Plany aktualne są takie, że gotowa strona co miesiąc - ale jeden miesiąc zegarów, jeden biblioteki. Oczywiście jest to minimum, jak mi podejdzie, to mogę machnąć, ale nie jedną pracę kosztem drugiej, postępy muszą być :)
Z planów na luty wykonane już jest minimum z okien (och, jak to się cudnie robi), zaczęty jest muminek, dorwałam znowu biedronę, pół zaplanowanego na luty tła jest zrobione. Generalnie, do przodu :)
Za to czas wykonania strony drugiej jest fantastyczny - niecałe 20 godzin, ale to tylko dlatego, że wykonując pierwszą, bardzo weszłam na drugą, to miałam dużo zapasu. Ogólnie wychodzi około 200 // na godzinę. Przy wiecznej zmianie kolorów i skakaniem z miejsca w miejsce. Jest nieźle :)
Tym razem nie wyszłam za bardzo poza stronę, kilkadziesiąt krzyżyków, a i to dawno. W nowych nitkach wzięłam i wdrożyłam parkowanie ;) Łącznie nitek zaparkowałam 5 czy 6, bo wymyśliłam to dopiero pod sam koniec - no taki jestem geniusz.
Namęczyłam się potwornie z oznaczeniem kwadracików. Machnęłam kratki koszmarnym - jak się okazało - mazakiem. Rozlał się i miałam takie miejsca w kwadratach, zwłaszcza w zielonej ciapai, która ostatecznie miała być drzewem, że nie wiedziałam, gdzie jestem. Masakra. Zwłaszcza, jak się okazało, że w jednym miejscu pomyliłam się w rysowaniu kratki. To już po prostu strzał w kolano. Ostatnio - przy tym, jak zaczęłam znakować żyłką len, stwierdziłam, że bibliotekę tez pożyłkuję. Od razu człowiek lepiej żyje :) Nie wiem, czy będę ściągać kanwę z krosna i prać znowu, żeby się ten koszmarny mazak sprał, czy jeszcze stronę się pomęczę z podwójnym oznakowaniem, zobaczę, jak tam moje lenistwo będzie się miało :)
Na żywo nie widać prześwitów ;) I u góry jest dużo kreinika, którego na zdjęciach nie umiem uchwycić. No nie umiem no. Widać odejście w bok całych kilku zaparkowanych nitek, taka jestem profesjonalna ;)
Plany aktualne są takie, że gotowa strona co miesiąc - ale jeden miesiąc zegarów, jeden biblioteki. Oczywiście jest to minimum, jak mi podejdzie, to mogę machnąć, ale nie jedną pracę kosztem drugiej, postępy muszą być :)
Z planów na luty wykonane już jest minimum z okien (och, jak to się cudnie robi), zaczęty jest muminek, dorwałam znowu biedronę, pół zaplanowanego na luty tła jest zrobione. Generalnie, do przodu :)
wtorek, 3 lutego 2015
Takie tam, planiki
Podczas długiego procesu powstawania planu na ten rok (tak, już zmienionego, buziaczki :* ;) ), powstał przy okazji pomysł na nieco bardziej detaliczne planowanie.
Jakieś założenia - jakie prace, ile mniej więcej xxx (policzyłam dotychczasowe osiągi, to wiem ;) ), to raz, ale dwa, to zaplanowanie wykonywania tak, żeby a) coś się działo, b) żadna praca nie została ufokiem, c) wykończyć stare ufoki, d) mieć jakieś efekty w postaci skończenia prac, a nie, ze rok dziubię, dziubię, a na ściany nie ma czego powiesić.
I machnęłam sobie planik na styczeń, założenia były proste:
Plany na luty też ułożone na podobnej zasadzie:
A wnioski na teraz? Fajnie jest tak sobie planować, co się kiedy zrobi - bo planowanie odbywa się w momencie, kiedy i tak nie mogę haftować. Fajnie tak odhaczać kolejne punkciki, bo ma się poczucie, że coś się dzieje, że fajnie jest, bo się idzie do przodu. No i ja lubię liczby :)
Jakieś założenia - jakie prace, ile mniej więcej xxx (policzyłam dotychczasowe osiągi, to wiem ;) ), to raz, ale dwa, to zaplanowanie wykonywania tak, żeby a) coś się działo, b) żadna praca nie została ufokiem, c) wykończyć stare ufoki, d) mieć jakieś efekty w postaci skończenia prac, a nie, ze rok dziubię, dziubię, a na ściany nie ma czego powiesić.
I machnęłam sobie planik na styczeń, założenia były proste:
- miałam 8 rozpoczętych prac - każda miała dostąpić zaszczytu uzyskania co najmniej 500 nowych krzyżyków (żeby każda praca ruszała się do przodu), lub czegoś (jak w przypadku biedrony, gdzie krzyżyki się skończyły przecież, trudno więc postępy mierzyć krzyżykami),
- miałam skończyć sowę (żeby mieć coś ukończonego),
- miałam przygotować muminki - niby nic, ale nie chciałam się na nie rzucić, tylko przygotować i takie tam (żeby się nie rzucać na wszystko, co ładnie wygląda),
- uszyć zaległe maskotki (żeby odhaczyć zobowiązania),
- ogólne wykonanie, wynikające z prostego podzielenia planu rocznego na 12 - miało być w okolicach 95% (żeby się nie skupiać na jednej pracy).
Plany na luty też ułożone na podobnej zasadzie:
- każda z rozpoczętych prac dostaje po min. 500 krzyżyków, biedrona - dwie kartki z tłem,
- zaczynam i kończę dwa muminki,
- kończę po stronie zegarów i biblioteki - tutaj może być najwięcej problemów, bo to nie jest 100, 200, ani nawet nie 1000 krzyżyków ;) (zegary mają ponad 2000 krzyżyków do zakończenia strony 14),
- ogólne wykonanie też na poziomie powyżej 95%,
- powrót do nawet nie rozpoczętych podkładek hardangerowych - prosty wzór, mam nadzieję go znaleźć (pocięty materiał na podkładki znalazłam :) ) i zrobić jeden bok na jednej podkładce, jak nie znajdę, to z tego punktu zrezygnuję.
A wnioski na teraz? Fajnie jest tak sobie planować, co się kiedy zrobi - bo planowanie odbywa się w momencie, kiedy i tak nie mogę haftować. Fajnie tak odhaczać kolejne punkciki, bo ma się poczucie, że coś się dzieje, że fajnie jest, bo się idzie do przodu. No i ja lubię liczby :)
Uszytki kolejne
Wzięłam się w końcu znowu do szycia - skoro obiecałam, to nie ma to tamto :) Publikacja może nastąpić, bo paczuszka do obdarowanej w końcu dotarła (czekała tydzień :>).
Za górę t-shirtów na uszytki inne miałam się odwdzięczyć dwoma maskoteczkami. Machnęłam, jak zwykle nie jestem z nich zadowolona, nie wiem, co mi w nich nie pasuje, chyba wszystko ;)
Słoń powtórzony, choć z innego materiału (ten szary się skończył):
I wielorybek - ten podobno do wielorybka dla Wiktorii, wyszedł podobnie, jest prawie ok:
I dawno wycięta duża żyrafa (na nią poszła reszta materiału szarego), tak jak dzieciątko - bez oczu, za to z ogonkiem i szaliczkiem. Dziecko ją zmasakrowało, poprzekręcało i wozi wózeczkiem (dwa razy krótszym, niż żyrafa, no ale cóż - dla dziecka, niech sobie traktuje żyrafkę, jak chce).
Teraz panny kazały mi uszyć muminki. Może być ciężko ;) Bo nie znalazłam żadnych wzorków na płaskie muminki, a prawdziwych 3D maskotek to nie dość, że nie umiem, to się jeszcze boję. Zobaczymy.
Za górę t-shirtów na uszytki inne miałam się odwdzięczyć dwoma maskoteczkami. Machnęłam, jak zwykle nie jestem z nich zadowolona, nie wiem, co mi w nich nie pasuje, chyba wszystko ;)
Słoń powtórzony, choć z innego materiału (ten szary się skończył):
I wielorybek - ten podobno do wielorybka dla Wiktorii, wyszedł podobnie, jest prawie ok:
I dawno wycięta duża żyrafa (na nią poszła reszta materiału szarego), tak jak dzieciątko - bez oczu, za to z ogonkiem i szaliczkiem. Dziecko ją zmasakrowało, poprzekręcało i wozi wózeczkiem (dwa razy krótszym, niż żyrafa, no ale cóż - dla dziecka, niech sobie traktuje żyrafkę, jak chce).
Teraz panny kazały mi uszyć muminki. Może być ciężko ;) Bo nie znalazłam żadnych wzorków na płaskie muminki, a prawdziwych 3D maskotek to nie dość, że nie umiem, to się jeszcze boję. Zobaczymy.
Subskrybuj:
Posty (Atom)