Znalazłam biedronę (znalazłam też zegary, które się wzięły i zawieruszyły, czyli na nasze - zmieniłam im pudło i o tym zapomniałam, ale niechcący znalazłam, normalnie mogłam nawet o tym nie pisać, byłoby, że wszystko w porządeczku i w ogóle). I postanowiłam zabrać na niedzielny wypad do teściów, bo tak, jak na co dzień moje dzieci to tylko "mama" i "mama" albo "mamuga papuga" (litości!), to u jednej z cioć istnieje tylko ciocia - ciocia daje obiadek, ciocia się bawi, ciocia zabiera na spacer, ciocia wyciera nos i daje kompotu. A mamuga papuga siada na kanapie w kuchni i haftuje. O!
Znalazłam więc biedronę i miałam taki plan, że jak tak usiądę, ale tak naprawdę usiądę, to normalnie z połowę tego, co brakuje w samym kwiatku wezmę i zrobię.
Zapomniało mi się ;) i machnęłam kwiatek cały. Zostało tylko tło.
Przypomnienie - ostatni utrwalony stan - praca zaczęta w marcu!, nie wiem, z kiedy jest to akurat zdjęcie. Na pewno z 'dawno, dawno temu', pewnie niedługo po rozpoczęciu ;)
Gotowa praca będzie wyglądała tak:
A od wczoraj wygląda tak :)
Widać, ze już z górki. Nie wiem, dlaczego mnie od niej odrzuciło. Robi się przecież super, prosto i w ogóle.
Plan jest taki, że tło, które jest do zrobienia, skoro występuje na sześciu stronach - dzielę więc na trzy, wrzucając do każdej części jedną mniejszą i jedną większą część i w ciągu jednego miesiąca muszę machnąć po takim kawałeczku właśnie. Został więc luty, marzec i kwiecień :) Do końca kwietnia musi być zrobione, ale powiem szczerze, że mam nadzieję, ze pójdzie szybciej, bo naprawdę, nie zostało dużo, a też tempo pracy jest zacne.
Blog prezentujący moje prace związane z rękodziełem - przeważa haft krzyżykowy.
poniedziałek, 26 stycznia 2015
sobota, 24 stycznia 2015
Sowinka gotowa
Umordowałam się z nią, ale wyszła REWELACYJNIE! (nie, żebym się chwaliła ;) )
Wyprana, bez prasowania
Tak, wiem, zmieniłam trochę wzór. No oj tam. Niebieska róża po prawej, to już tłumaczyłam, machnęłam się nieco ;) a skoro machnęłam się tak, to machnęłam inaczej gałązkę, skracając nieco, bo by się nie zmieściła. Nie znam i nie znam się na koralikach, to je olałam, choć, jak się okazało, mam rameczkę, gdzie spokojnie dałoby się je upchnąć. Ale nie, bo nie. Miejsca, gdzie miały być koraliki, zrobiłam muliną zwykła mieszaną z metalizowaną. Wiadomo, jak tym się wyszywa. Na dodatek - na fotce nie widać efektu ;) Porażka! Serducho jeszcze oramkowałam, bo wydawało się takie nieodpowiednie.
A dzisiaj się wzięłam za oprawę. Zaczęłam od papieru. Pokleiłam się, naklęłam, wywaliłam. Zrobiłam z materiału, na podciętym passpartout. Wyszło genialnie - nie, żebym się znowu chwaliła ;) Może będzie jeszcze jedna czy tam dwie fotki, kiedy obrazek zawieszony będzie. Widzę po fotce, że muszę jeszcze po lewej stronie sóweczki trochę naciągnąć materiał, no zajmie mi to z 5 minut, ale nie chce mi się znowu szukać aparatu :)
I zobaczę, pewnie następne sowy robić będę też.
Wyprana, bez prasowania
Tak, wiem, zmieniłam trochę wzór. No oj tam. Niebieska róża po prawej, to już tłumaczyłam, machnęłam się nieco ;) a skoro machnęłam się tak, to machnęłam inaczej gałązkę, skracając nieco, bo by się nie zmieściła. Nie znam i nie znam się na koralikach, to je olałam, choć, jak się okazało, mam rameczkę, gdzie spokojnie dałoby się je upchnąć. Ale nie, bo nie. Miejsca, gdzie miały być koraliki, zrobiłam muliną zwykła mieszaną z metalizowaną. Wiadomo, jak tym się wyszywa. Na dodatek - na fotce nie widać efektu ;) Porażka! Serducho jeszcze oramkowałam, bo wydawało się takie nieodpowiednie.
A dzisiaj się wzięłam za oprawę. Zaczęłam od papieru. Pokleiłam się, naklęłam, wywaliłam. Zrobiłam z materiału, na podciętym passpartout. Wyszło genialnie - nie, żebym się znowu chwaliła ;) Może będzie jeszcze jedna czy tam dwie fotki, kiedy obrazek zawieszony będzie. Widzę po fotce, że muszę jeszcze po lewej stronie sóweczki trochę naciągnąć materiał, no zajmie mi to z 5 minut, ale nie chce mi się znowu szukać aparatu :)
I zobaczę, pewnie następne sowy robić będę też.
środa, 21 stycznia 2015
Marudliwam
Ostatnio mi nie idzie wyszywanie.
Ciekawe dlaczego.
Może dlatego, że 5 godzin robiłam przebranie dla dzieci na bal przebierańców? No być może.
Może dlatego, że zdarza mi się usnąć o 22-23 i zasypiam PRZED moimi trzylatkami :>
Może dlatego, że weekend spędzony bardzo zajęcie (dużo, dużo dzieci).
Może dlatego, że robiłam kartki dla babci i dziadka.
O, kartki, podpadają pod haft ;)
Miały być cztery. O ile dwie pierwsze - w zamyśle dla dziadków - jakoś poszły, tak wybrany wzór róży dla babć to jakaś mordęga. W końcu się poddałam. Po jednej karteczce dla każdej pary babcia-dziadek, bo siedziałabym po nocach, a pewnie i tak by nie skończyła.
Zdjęcia nieco ucięte, bo poniżej są wstawione zdjęcia dzieci - niech biedulki mają choć trochę anonimowości :)
Jedno w czerwieni, drugie w ciemnym różu.. Na żywo niebieska kartka wygląda jakby lepiej. Widać, że nie sprzęt czyni człowieka fotografem ;)
Aha, przełamałam impas sowi. Jak już skończyłam backstitche w okolicach tych przeklętych skrzydeł (a dokładniej - na skrzydłach) - nie, żeby było ich tak dużo, ale mój pomysł na brak koralików jednak głupi był i w ogóle, backstitche robiło się bardzo, bardzo ciężko - zaczęło iść jak z górki. Sowa okreskowana - nie było tego tak wiele, ale dało w kość, teraz kwiatki, a i to nie wszystkie, bo część jest zrobiona. Mam taki plan, plan X - dzisiaj skończę w końcu sowiastą, w końcu jadę po ramkę, to do czegoś zobowiązuje.
Ciekawe dlaczego.
Może dlatego, że 5 godzin robiłam przebranie dla dzieci na bal przebierańców? No być może.
Może dlatego, że zdarza mi się usnąć o 22-23 i zasypiam PRZED moimi trzylatkami :>
Może dlatego, że weekend spędzony bardzo zajęcie (dużo, dużo dzieci).
Może dlatego, że robiłam kartki dla babci i dziadka.
O, kartki, podpadają pod haft ;)
Miały być cztery. O ile dwie pierwsze - w zamyśle dla dziadków - jakoś poszły, tak wybrany wzór róży dla babć to jakaś mordęga. W końcu się poddałam. Po jednej karteczce dla każdej pary babcia-dziadek, bo siedziałabym po nocach, a pewnie i tak by nie skończyła.
Zdjęcia nieco ucięte, bo poniżej są wstawione zdjęcia dzieci - niech biedulki mają choć trochę anonimowości :)
Jedno w czerwieni, drugie w ciemnym różu.. Na żywo niebieska kartka wygląda jakby lepiej. Widać, że nie sprzęt czyni człowieka fotografem ;)
Aha, przełamałam impas sowi. Jak już skończyłam backstitche w okolicach tych przeklętych skrzydeł (a dokładniej - na skrzydłach) - nie, żeby było ich tak dużo, ale mój pomysł na brak koralików jednak głupi był i w ogóle, backstitche robiło się bardzo, bardzo ciężko - zaczęło iść jak z górki. Sowa okreskowana - nie było tego tak wiele, ale dało w kość, teraz kwiatki, a i to nie wszystkie, bo część jest zrobiona. Mam taki plan, plan X - dzisiaj skończę w końcu sowiastą, w końcu jadę po ramkę, to do czegoś zobowiązuje.
piątek, 16 stycznia 2015
Zmiana planów. Już :> Ale zaczęłam pracować z lnem
Kupiłam len. Znalazłam w zapasach nici do niego - nie trzeba wydobywać z rozpoczętych czy przygotowanych prac jakichkolwiek numerów, dobrze jest. I w wyczekanej przeze mnie kolorystyce, czyli granat i błękit. I czekałam. Czekałam. Czekałam. A im dłużej czekałam (no całe dwa tygodnie! eony czasu ;) ), tym bardziej miałam wątpliwości co do wzoru.
Wybrany był taki, taki wpisałam do planu rocznego i w ogóle.
W niebieskościach. Dzięki uprzejmości Agnieszki mogłam się jeszcze zapisać do SALu, gdzie m. in. ten wzór sobie babeczki wyszywają. No i tak się napalałam, napalałam, że kiedy w końcu pojawiła się iskierka nadziei na chwilę spokoju (no całe pół godziny), kiedy możnaby wytargać len i przygotować pracę, to mi się zmieniło.
Wczoraj pooglądałam trochę wzorów samplerowo-jednokolorowych (albo chociaż małokolorowych), przejrzałam pełno prac autorstwa Renato Parolin(a?), ale - poza lasami, które są w planach, ale na kiedyś, też padło na pracę, do której inspirację znalazłam u Agnieszki. Nawet u niej w niebeskościach była :) Chodzi o "Old window" Natashy Mlodetski. U niej wyszło to tak:
Wspaniały obrazek! I jakie wykonanie - mistrzostwo. Mam nadzieję, że wyjdzie mi w połowie taki ładny :) Kolorystykę zgapiam, ale nie dlatego, że takam mało kreatywna, ale dlatego, że marzyło mi się coś w niebieskościach, nawet się chciałam rzucać na wielkie samplery w mroźnych błękitach i groźnych granatach, ale mi przeszło (czasem mam przebłyski rozsądku - rzadko, ale jednak się zdarzają).
Wczoraj postawiłam w końcu pierwsze 100 krzyżyków!
Moje wrażenia z wyszywania na lnu? A mam kilka wnioseczków (mogą być całkiem mało ważne i do przejrzenia po kolejnych kilku tysiącach).
Jest cudowny! Wychodzi tak elegancko i delikatnie. Mam ochotę do tego materiału się przytulać :)
Jeśli zaś chodzi o trudność, to wydaje mi się, że jest to związane z wyborem wzoru. Wzór, który ma całe zapełnione tło i jest pełno krzyżyków, jeden na drugim, może być trudniejszy do wykonania na lnie, no i to raczej marnotrawstwo materiału, który kosztuje - jak dla mnie, jakieś 3 razy tyle co, kanwa. Musi być z gatunku samopilnujących się ;) fajnie tutaj wypadają (oj, obejrzałam trochę obrazeczków wczoraj) wszelki samplery, czy małokolorowe, graficzne czy geometryczne wzory. Haft złożony z konfetti, gdzie trudno się pilnuje prawidłowości postawienia krzyżyków, bo dopiero po większym kawałku wyłania się coś - to chyba musiałaby być mordęga. A postanowiłam haftować bez krateczek, nie widziałam żadnej pracy na lnie, która byłaby potraktowana. A tyle nitek. I w ogóle. To na pewno niemożliwe ;) No tyle, że wcale nie.
Co mnie zdziwiło - machnęłam te trochę krzyżyków i tak. Ani razu nie wbiłam igły źle, ani razu nie cofałam się więcej niż pół krzyżyka, kiedy polazłam nie w tę stronę, w którą trzeba było. Nie pomyliłam się na razie w liczeniu (no wiem, niewielka próba, ale jednak). I nie miałam problemu z tym, że nie widzę materiału. Widzę aż za dobrze i pierwsze wrażenie, poza łał! jestem taka ąę ;) było "te krzyżyki to wcale takie małe nie są". A wybór padł na len 35ct, 2 na 1 (taka jestem wykształcona w temacie, klękajcie narody ;) ), czyli odpowiednik 18ct, która to przesiadka kosztowała mnie prawie wykłucie oczu i na mniejszą aidę to się raczej nie piszę. A po tych 100 krzyżyczkach stwierdzam, że na mniejszy len można się przesiąść kiedyś. Przecież te niteczki są takie widoczne i w ogóle o co chodzi! A i tempo miałam całkiem przyzwoite, nie takie wielkie, jak w pracach na aidzie (z krateczką ;) ), gdzie jednym kolorem robi się dużo-dużo i wielkimi partiami, ale zadowolona jestem. Prościej jest zrobić dwa wkłucia za jednym razem - na 18ct kanwie miałam i miewam z tym problem, a nie lubię haftować z jednym wbiciem na raz, bo mnie szlag trafia, że marnuję czas ;)
Dobra, zamykam się już i jeszcze raz chciałam podziękować Agnieszce za inspirację :)
(w tajemnicy powiem Wam, że plany odnoście wielkanocnych prac też chyba ulegną zmianie ;) ale chyba, bo może jednak te jaja zrobię, ale koniecznie na lnie i koniecznie w delikatnych zielonkościach, ale to muszę się mocno zastanowić, mocno!)
Wybrany był taki, taki wpisałam do planu rocznego i w ogóle.
W niebieskościach. Dzięki uprzejmości Agnieszki mogłam się jeszcze zapisać do SALu, gdzie m. in. ten wzór sobie babeczki wyszywają. No i tak się napalałam, napalałam, że kiedy w końcu pojawiła się iskierka nadziei na chwilę spokoju (no całe pół godziny), kiedy możnaby wytargać len i przygotować pracę, to mi się zmieniło.
Wczoraj pooglądałam trochę wzorów samplerowo-jednokolorowych (albo chociaż małokolorowych), przejrzałam pełno prac autorstwa Renato Parolin(a?), ale - poza lasami, które są w planach, ale na kiedyś, też padło na pracę, do której inspirację znalazłam u Agnieszki. Nawet u niej w niebeskościach była :) Chodzi o "Old window" Natashy Mlodetski. U niej wyszło to tak:
Wspaniały obrazek! I jakie wykonanie - mistrzostwo. Mam nadzieję, że wyjdzie mi w połowie taki ładny :) Kolorystykę zgapiam, ale nie dlatego, że takam mało kreatywna, ale dlatego, że marzyło mi się coś w niebieskościach, nawet się chciałam rzucać na wielkie samplery w mroźnych błękitach i groźnych granatach, ale mi przeszło (czasem mam przebłyski rozsądku - rzadko, ale jednak się zdarzają).
Wczoraj postawiłam w końcu pierwsze 100 krzyżyków!
Moje wrażenia z wyszywania na lnu? A mam kilka wnioseczków (mogą być całkiem mało ważne i do przejrzenia po kolejnych kilku tysiącach).
Jest cudowny! Wychodzi tak elegancko i delikatnie. Mam ochotę do tego materiału się przytulać :)
Jeśli zaś chodzi o trudność, to wydaje mi się, że jest to związane z wyborem wzoru. Wzór, który ma całe zapełnione tło i jest pełno krzyżyków, jeden na drugim, może być trudniejszy do wykonania na lnie, no i to raczej marnotrawstwo materiału, który kosztuje - jak dla mnie, jakieś 3 razy tyle co, kanwa. Musi być z gatunku samopilnujących się ;) fajnie tutaj wypadają (oj, obejrzałam trochę obrazeczków wczoraj) wszelki samplery, czy małokolorowe, graficzne czy geometryczne wzory. Haft złożony z konfetti, gdzie trudno się pilnuje prawidłowości postawienia krzyżyków, bo dopiero po większym kawałku wyłania się coś - to chyba musiałaby być mordęga. A postanowiłam haftować bez krateczek, nie widziałam żadnej pracy na lnie, która byłaby potraktowana. A tyle nitek. I w ogóle. To na pewno niemożliwe ;) No tyle, że wcale nie.
Co mnie zdziwiło - machnęłam te trochę krzyżyków i tak. Ani razu nie wbiłam igły źle, ani razu nie cofałam się więcej niż pół krzyżyka, kiedy polazłam nie w tę stronę, w którą trzeba było. Nie pomyliłam się na razie w liczeniu (no wiem, niewielka próba, ale jednak). I nie miałam problemu z tym, że nie widzę materiału. Widzę aż za dobrze i pierwsze wrażenie, poza łał! jestem taka ąę ;) było "te krzyżyki to wcale takie małe nie są". A wybór padł na len 35ct, 2 na 1 (taka jestem wykształcona w temacie, klękajcie narody ;) ), czyli odpowiednik 18ct, która to przesiadka kosztowała mnie prawie wykłucie oczu i na mniejszą aidę to się raczej nie piszę. A po tych 100 krzyżyczkach stwierdzam, że na mniejszy len można się przesiąść kiedyś. Przecież te niteczki są takie widoczne i w ogóle o co chodzi! A i tempo miałam całkiem przyzwoite, nie takie wielkie, jak w pracach na aidzie (z krateczką ;) ), gdzie jednym kolorem robi się dużo-dużo i wielkimi partiami, ale zadowolona jestem. Prościej jest zrobić dwa wkłucia za jednym razem - na 18ct kanwie miałam i miewam z tym problem, a nie lubię haftować z jednym wbiciem na raz, bo mnie szlag trafia, że marnuję czas ;)
Dobra, zamykam się już i jeszcze raz chciałam podziękować Agnieszce za inspirację :)
(w tajemnicy powiem Wam, że plany odnoście wielkanocnych prac też chyba ulegną zmianie ;) ale chyba, bo może jednak te jaja zrobię, ale koniecznie na lnie i koniecznie w delikatnych zielonkościach, ale to muszę się mocno zastanowić, mocno!)
czwartek, 15 stycznia 2015
Sowy część czwarta i piąta
Nadal bez backstitchy. Za to z nowymi błędami. W części numer 3 (u mnie czwarta, bo przecież piątą wyszłam przed szereg) wzięłam i machnęłam zaczątek róży ot tak, bardzo fantazyjnie, 10 krzyżyków niżej, niż wypadałoby wg. wzoru. Zorientowałam się zbyt późno, żeby prucie było bezproblemowe, więc no trudno, zostanie, pokombinuję coś z listkami - chyba po prostu pójdą w górę. Na pewno nikt nie będzie miał takiej sowy, jak ja :)
Jeszcze nie zostawiłam wolnego miejsca na kropkę nad 'i' i jednego punkciku w części czwartej, czyli piątej. Szósta część się robi, albo raczej rodzi, bo w bólach ciężkich. Moje samopoczucie gorsze, dzieciom stroje na bal przebierańców trzeba zrobić, dziecięce nastroje jeszcze gorsze niż moje, wszystko to razem do kupy sprowadza się do "ależ dużo zrobiłam, no całe 50 krzyżyków jednego koloru w jednym miejscu w przygotowanej pracy, no szacunek na dzielni normalnie, tylko pół dnia mi to zajęło" :> A przecież od tygodnia mam już w domu len, tylko wypróbowałam kilka krzyżyków i nie mam czasu kiedy usiąść. Gdybym nie dostała wzoru sowy, to pewnie i tak bym nie robiła samplera, bo jakoś tak mi się wydaje, że praca przy lnie, zwłaszcza pierwsza, to jednak skupienia trochę wymaga.
A tymczasem, borem lasem, my tu gadu gadu, a fotki niet. Wymiętolone to strasznie, wygląda, jakby pies zeżarł, na szczęście przed zwróceniem nie przetrawił za bardzo. Ale na razie się nie martwię, gdyż wiem, jakie cuda zdziałają backstitche, wypranie, wyprasowanie i oprawienie po ludzku.
Pretentacja :)
Jeszcze nie zostawiłam wolnego miejsca na kropkę nad 'i' i jednego punkciku w części czwartej, czyli piątej. Szósta część się robi, albo raczej rodzi, bo w bólach ciężkich. Moje samopoczucie gorsze, dzieciom stroje na bal przebierańców trzeba zrobić, dziecięce nastroje jeszcze gorsze niż moje, wszystko to razem do kupy sprowadza się do "ależ dużo zrobiłam, no całe 50 krzyżyków jednego koloru w jednym miejscu w przygotowanej pracy, no szacunek na dzielni normalnie, tylko pół dnia mi to zajęło" :> A przecież od tygodnia mam już w domu len, tylko wypróbowałam kilka krzyżyków i nie mam czasu kiedy usiąść. Gdybym nie dostała wzoru sowy, to pewnie i tak bym nie robiła samplera, bo jakoś tak mi się wydaje, że praca przy lnie, zwłaszcza pierwsza, to jednak skupienia trochę wymaga.
A tymczasem, borem lasem, my tu gadu gadu, a fotki niet. Wymiętolone to strasznie, wygląda, jakby pies zeżarł, na szczęście przed zwróceniem nie przetrawił za bardzo. Ale na razie się nie martwię, gdyż wiem, jakie cuda zdziałają backstitche, wypranie, wyprasowanie i oprawienie po ludzku.
Pretentacja :)
wtorek, 13 stycznia 2015
Mała rzecz, a cieszy, czyli co zrobić, żeby się nie narobić (i nie wydać dużej ilości pieniędzy)
Tutorial, jak prosto zrobić wytrzymałe bobinki.
Łapka w górę, kto korzysta z bobinek? Las rąk widzę ;) A kto korzysta z gotowych? A kto się przesiadł na własnoręcznie, w pocie czoła wycinanych? No to już pewnie mniej, właśnie dlatego, że jedną, dwie czy dziesięć to sobie można wycinać, ale jak przyjdzie do kolosa wyciąć 50? Albo i 90? Cholera może człowieka trafić. Prostokąt prostokątem, to nawet ja zrobię bez nerwów, ale te wcięcia. Dla mnie ma-sak-ra.
Aż przedwczoraj odkryłam, jak bobinki zrobić, a się nie narobić. Kto ma małe dziecko, albo się bawi w karteczki czy tam inne duperelki i posiada nożyczki we wzorek? No to patrzcie:
Po prawej standardowe, ręcznie cięte, w przekleństwach i w ogóle (a potem i tak dolne nóżki mi się co chwilę zaginają, już przy pierwszym nawinięciu, foch kolejny!), a po lewej wymyślone na nowo prostokąty wycięte nożyczkami we wzorek.
Tak wygląda nawinięta bobina :) Wg. mnie - wystarczająco dobrze (ząbki nici trzymają, nacięcie na dole to już pikuś).
A pomysł jest w ogóle przegienialny, bo tak pociąć kartonik na prostokąty umieją już trzylatki ;) I wykonują robotę za matkę. Oraz mąż. Mąż też potrafi :)
Update - przy dyskusji na FB wyszła jeszcze jedna ciekawa rzecz - nie tylko ja tak mam, że czasem za mocno nawijam nić i bobinka się łamie, skręca, wije, robi się rulonikiem. Można to załatwić wycinając je z czegoś twardszego, np. mogą to być stare butelki plastikowe (byle w miarę płaskie), bądź - podkładki na stół. Wczoraj dostałam takie w moje łapki, jedna kosztowała 1,35zł! Majątek. Wyszło z niej w 10 minut ponad 100 bobinek :)
Łapka w górę, kto korzysta z bobinek? Las rąk widzę ;) A kto korzysta z gotowych? A kto się przesiadł na własnoręcznie, w pocie czoła wycinanych? No to już pewnie mniej, właśnie dlatego, że jedną, dwie czy dziesięć to sobie można wycinać, ale jak przyjdzie do kolosa wyciąć 50? Albo i 90? Cholera może człowieka trafić. Prostokąt prostokątem, to nawet ja zrobię bez nerwów, ale te wcięcia. Dla mnie ma-sak-ra.
Aż przedwczoraj odkryłam, jak bobinki zrobić, a się nie narobić. Kto ma małe dziecko, albo się bawi w karteczki czy tam inne duperelki i posiada nożyczki we wzorek? No to patrzcie:
Po prawej standardowe, ręcznie cięte, w przekleństwach i w ogóle (a potem i tak dolne nóżki mi się co chwilę zaginają, już przy pierwszym nawinięciu, foch kolejny!), a po lewej wymyślone na nowo prostokąty wycięte nożyczkami we wzorek.
Tak wygląda nawinięta bobina :) Wg. mnie - wystarczająco dobrze (ząbki nici trzymają, nacięcie na dole to już pikuś).
A pomysł jest w ogóle przegienialny, bo tak pociąć kartonik na prostokąty umieją już trzylatki ;) I wykonują robotę za matkę. Oraz mąż. Mąż też potrafi :)
Update - przy dyskusji na FB wyszła jeszcze jedna ciekawa rzecz - nie tylko ja tak mam, że czasem za mocno nawijam nić i bobinka się łamie, skręca, wije, robi się rulonikiem. Można to załatwić wycinając je z czegoś twardszego, np. mogą to być stare butelki plastikowe (byle w miarę płaskie), bądź - podkładki na stół. Wczoraj dostałam takie w moje łapki, jedna kosztowała 1,35zł! Majątek. Wyszło z niej w 10 minut ponad 100 bobinek :)
poniedziałek, 12 stycznia 2015
Trzecia sowa
Poprosiłam o kwadrat z dużą ilością krzyżyków, bo miałam mieć trochę czasu. Oj miałam, jak dzika :>
No ale zmęczyłam. Wyszło, jak wyszło, gdyż granica między kwadratem 2 a 5 jest widoczna, ale może w praniu (a raczej po praniu ;) ) i prasowaniu będzie lepiej. Poza tym, sowa będzie na ścianie i nikt jej z lupą podziwiać nie będzie ;)
No ale zmęczyłam. Wyszło, jak wyszło, gdyż granica między kwadratem 2 a 5 jest widoczna, ale może w praniu (a raczej po praniu ;) ) i prasowaniu będzie lepiej. Poza tym, sowa będzie na ścianie i nikt jej z lupą podziwiać nie będzie ;)
czwartek, 8 stycznia 2015
Biblioteka - styczeń
Wydawało mi się, że zrobiłam takie nic, po czym spojrzałam do statystyk (a co, spisuję sobie), do poprzedniego zdjęcia i my tu gadu-gadu, a od trzech posiedzeń, zrobiło się 1/3 strony. W końcu zaczęły się nawet jeśli nie plamy, to chociaż jakieś większe partie kolorów, mam szansę pomachać jednym kolorem więcej bez dzikiej zmiany co 3 krzyżyki.
Prezentacją ;)
Miesiąc temu było tak:
A teraz 'samo' się zrobiło tak:
I to niby przy świadomości, że prawie biblioteki nie robiłam ;) Ale prawie nic nie oznacza nic. Całkiem nieźle wyszło więc.
Co do dalszych prac - po sprzątnięciu jako-takim salonu na stałe zagościło w nim krosno, więc też można przysiadać na drobne chwile, jeśli tylko wiadomo, gdzie się jest. Na początku strony drugiej problem był taki, że się machnęłam w rysowaniu (bo też rysowałam krateczki na już częściowo zahaftowanej kanwie - kto pamięta moje przeboje z mazakiem, praniem i w końcu WYBIELACZEM? ja jak przez mgłę - złe wspomnienia się wypiera z pamięci, bo człowieka cały czas przejmowałaby groza). Oraz miałam nie w całości narysowaną kratkę, bo przecież już był haft. Przechodzenie przez ten kawałek to była mordęga - generalnie do środeczka tych 2,5 rzędu, które mam zrobione dochodziłam z trzech stron, bo od granic obszaru jakoś umiałam to przeliczyć - od środka za cholerę mi nie szło i pomyłek było pełno.
Jakoś więc będzie się to posuwać do przodu, bo teraz krosno zawsze dostępne, ta kratka już nieco lepsza (ale czerwony mazak jest koszmarny - rozlał się tak, że miejscami trudno powiedzieć, która granica między krzyżykami to granica kwadratu), muszę znaleźć zielony, albo niebieski może? Te jakoś lepsze były.
PS. Przyszły wczoraj nici na trzy kolejne prace - jak szaleć, to szaleć, przygotuję sobie materiał + nici + wzory + koszuleczki na różę, esinteiny i geometrię. A co :) Przyszedł też kolejny kwadracik na sowę, oraz znalazłam kilka nowych wzorów ;) Ale te muszą swoje odczekać. Moje pieprznięcie w temacie liczb poskutkowało ekselikiem, gdzie najpierw wpisałam prace, które są zaplanowane na 2015 rok, ale nie licząc kolosów - te jakby poza planem, bo trudno mi założyć, ile kolosa wyszyję w danym roku. Z przeliczeniem na krzyżyki do zrobienia. Ze zgrubnym wpisywaniem, ile się zrobiło. Z wyliczeniem, ile się powinno robić, jeśli chciałabym podstawowe plany wykonać - podstawowy plan to wszystkie obrazy mniejsze niż róża (a więc geometria w całości też). Cała reszta marzeń będzie mogła być zacząć realizowana dopiero gdy przez czas jakiś będę szła powyżej średniej :) Żeby nie robić wiecznych ogonów ;) Tyle założeń - chyba są ok.
Prezentacją ;)
Miesiąc temu było tak:
A teraz 'samo' się zrobiło tak:
I to niby przy świadomości, że prawie biblioteki nie robiłam ;) Ale prawie nic nie oznacza nic. Całkiem nieźle wyszło więc.
Co do dalszych prac - po sprzątnięciu jako-takim salonu na stałe zagościło w nim krosno, więc też można przysiadać na drobne chwile, jeśli tylko wiadomo, gdzie się jest. Na początku strony drugiej problem był taki, że się machnęłam w rysowaniu (bo też rysowałam krateczki na już częściowo zahaftowanej kanwie - kto pamięta moje przeboje z mazakiem, praniem i w końcu WYBIELACZEM? ja jak przez mgłę - złe wspomnienia się wypiera z pamięci, bo człowieka cały czas przejmowałaby groza). Oraz miałam nie w całości narysowaną kratkę, bo przecież już był haft. Przechodzenie przez ten kawałek to była mordęga - generalnie do środeczka tych 2,5 rzędu, które mam zrobione dochodziłam z trzech stron, bo od granic obszaru jakoś umiałam to przeliczyć - od środka za cholerę mi nie szło i pomyłek było pełno.
Jakoś więc będzie się to posuwać do przodu, bo teraz krosno zawsze dostępne, ta kratka już nieco lepsza (ale czerwony mazak jest koszmarny - rozlał się tak, że miejscami trudno powiedzieć, która granica między krzyżykami to granica kwadratu), muszę znaleźć zielony, albo niebieski może? Te jakoś lepsze były.
PS. Przyszły wczoraj nici na trzy kolejne prace - jak szaleć, to szaleć, przygotuję sobie materiał + nici + wzory + koszuleczki na różę, esinteiny i geometrię. A co :) Przyszedł też kolejny kwadracik na sowę, oraz znalazłam kilka nowych wzorów ;) Ale te muszą swoje odczekać. Moje pieprznięcie w temacie liczb poskutkowało ekselikiem, gdzie najpierw wpisałam prace, które są zaplanowane na 2015 rok, ale nie licząc kolosów - te jakby poza planem, bo trudno mi założyć, ile kolosa wyszyję w danym roku. Z przeliczeniem na krzyżyki do zrobienia. Ze zgrubnym wpisywaniem, ile się zrobiło. Z wyliczeniem, ile się powinno robić, jeśli chciałabym podstawowe plany wykonać - podstawowy plan to wszystkie obrazy mniejsze niż róża (a więc geometria w całości też). Cała reszta marzeń będzie mogła być zacząć realizowana dopiero gdy przez czas jakiś będę szła powyżej średniej :) Żeby nie robić wiecznych ogonów ;) Tyle założeń - chyba są ok.
poniedziałek, 5 stycznia 2015
Plany na 2015?
Plany? Długo będzie, ostrzegam :>
Przy okazji - to jest chyba siódma wersja postanowień na nowy rok. Nie poprawiam więcej ;)
I tutaj suprajs. Na chwilę obecną trudno mi powiedzieć cokolwiek. Notkę zaczęłam pisać w Sylwestra. Spisałam pierwszą wersję postanowień. Zanim dotarłam do końca notki - zmieniło mi się. Potem pooglądałam sobie Wasze blogi i poprzypominałam o pracach, które chciałam zrobić. Do planów doszło to i tamto. A potem owamto. Rany boskie, nie da się dojść do ładu. Przemyślenia o tym, co lubię, a czego nie, pozwoliły mi w końcu ustalić, dlaczego czasem jest tak dobrze, a czasem tak źle (jeśli chodzi o tempo, zapał jest prawie zawsze), podzielić plany na rodzaje, planowane hafty na kategorie wg. siły chcenia i generalnie - uporządkowanie tego, co się kłębi w głowie (no dobra, tylko trochę).
Granic czasowych nie stawiam w żadnym temacie, bo czas wolny jest wielkością zmienną, nie da się jej przewidzieć, bo zawsze coś. W Nowy Rok miałam machnąć do końca stronę z zegarów (odgrzebaną w Sylwestra) - 155 krzyżyków zabrało mi cały dzień, bo COŚ. Cholery można było dostać. Ostatnie kilkanaście stawiałam, uciekając od dzieci, które po położeniu się spać w okolicach 19, wstały o 21 i 22 ;)
Ale teraz o samych pracach? Może najpierw o haftowaniu.
Zaczęte mam i kończyć będę: obrus z muffinami, bambusy (znalezione - nawet porobiłam troszeczkę ramki i dokończyłam obramowanie chińskich napisów),
biedrona (nawet znalazłam przy przeprowadzce pracowni),
zegar (dobrze byłoby w tym roku, ale bez musu),
biblioteka.
Sowy - drugi kawałek skończony, czekam na kolejne kawałki, skończona będzie na pewno, na kolejne zapiszę się też.
Bibliotekarka chyba spadła na dalszy plan.
Jeden odłożony miliony lat temu UFOk poszedł w dobre ręce - ja go nie skończę, nie ma opcji. Róże na podmalowanym tle, z wydrukowanym wzorem. Może i piękne, ale męczyć się męczyłam strasznie, to co się będę łudzić, że kiedykolwiek ukończę.
Zanim przejdę do konkretnych tematów, które chciałabym zacząć / skończyć / pooglądać i odkochać się, to nieco o mnie samej.
Kolosy piękne są i efekt jest łał, ale odrzuciło mnie od nich trochę. Ja chyba prosta baba jestem i wolę samplerek, jednokolorowość, albo plamy, czy coś. Bo konfetti mnie męczy. Ale tak mnie męczy, że po prostu nie umiecie uwierzyć. Co oznacza, że rozsądniej należy dobierać wzory. Nie muszą być jednokolorowe. Nie muszą mieć plam, ale muszą mieć obszary, bo mnie ciężka cholera bierze. Wspomniane 155 krzyżyków na cały dzień to nie tylko efekt tego, że dzieci i życie wiedziały lepiej, ale tego, że składało się na to ponad 20 kolorów. Na całej stronie. Nie lubim. Dodatkowo - takie coś wymaga skupienia. Czasu. W odcinkach dłuższych niż 5 minut. A jeśli samo zabranie się do haftu i zorientowanie się, gdzie się w ogóle jest, zajmuje z 10, to o czym my tu mówimy? Rozety robiło się piorunem - schemat na kindlu, tamborek nałożony, igła po prostu wbita, otwieram kindla, macham choćby z 10 krzyżyków i już (nici całe 4, w małym woreczku, z nożykiem / nożyczkami). Biblioteka? Odpalić kompa, znaleźć schemat (na kindlu nie działa tak dobrze ;) ). Przytargać krosno i dwa pojemniki (muliny i igły), zorientować się, gdzie jestem, znaleźć symbol, znaleźć nitkę, zorientować się, gdzie jestem ;) machnąć 5 półkrzyżyków, szukać następnej nitki. Nie ma sensu siadać, jeśli nie mam przynajmniej godziny. W zegarze jest trochę lepiej - ostatnio trafiła mi się strona złożona w 3/4 z plam. Jest takich raptem kilka, na łącznie 30. A tak to konfetti w szarości. Mogę więc mieć zaczęte duże prace, ale nie mogą one być główną pracą, bo mnie to męczy i frustruje, że nic nie robię, bo nie mam czasu, żeby siąść na dłużej, więc nie siadam w ogóle. A to jest gUpie i tyle ;)
Ale ale - wczoraj miałam gratisowe 4 godziny, miałam robić jakieś pierdoły i pacnęłam się w głowę - kiedy mam robić bibliotekę, jak nie w takich momentach? Mam czas raz na kilka tygodni, to do roboty. I 4 godziny wyszywałam bibliotekę :)
Dobra, pomarudziłam, to teraz jeszcze o planowaniu - większość zaczętych prac to jakieś bardzo stare fascynacje. Biblioteka odleżała swoje trochę ponad pół roku, a to i tak krótko. Zegary i bambusy kilka lat. Muffiny świeże, rozety były bardzo świeże, choineczki - zanim pomyślałam, to się zrobiły. Ale mocy urzędowej wzór musi nabrać. I nie wiem, jak do tego podchodzić, bo są takie, które "TERAZ ZARAZ", a poczekają kilka dni i już nie mam na nie ochoty - dobrze więc, że się nie rzuciłam na nie od razu. Znalazłam wielką kanapkę i deser i mi przeszło po miesiącu czy dwóch ;) Einstein mi nie przeszedł - nawet kupiłam kanwę. Sowy poszły od razu, bo tam są terminy. A perminy? Leżą wydrukowane i czekają na lepsze czasy. Jak to u Was jest z nabieraniem mocy urzędowej? Rzucacie się na (prawie) wszystko, co zafascynuje Was tak konkretnie, czy ostra selekcja, max. 1-2-10 prac zaczętych na raz?
OK, teraz o samych bardzo konkretnych planach.
Kategoria: must have na dzisiaj wygląda tak: haft geometryczny,
cudna róża, einstein (opracowany wzór z takim jęzorem, nie wiem, czy to nawet nie jest zrzut już wygenerowanego obrazu ze wzoru)
To na 100%.
Do tego bieżniczki - podczas porządków wytargałam taką starą kanwę, niefarbowaną, nierówną, i w ogóle ;) Obrobię ją mereżką (znalazłam stary, tęczowy kordonek - jak znalazł), idzie pieronem, wzoru nie potrzebuje, bo niby jakiego, zrobię raz i dwa. Materiału wystarczy na dwa bieżniki na komodę i na bieżnik jeden na stół.
Dzieci zakochały się w muminkach - na razie w bajce czytanej. I poprosiły o muminki haftowane. Proste toto, ale mało popularne, znalazłam tylko kilka wzorków, ale w sam raz malutkich. Będzie jak znalazł (ale to niewielkie pracki są, na 1-2 dni, nie ma co wspominać za dużo).
UPDATE - z ostatniej chwili. Już wiem, co będzie na lnie. Na lnie będzie mały samplerek w ramach SALu na fb:
Miałam zacząć ten len, ale się wybrałam na zakupy w piątek. Na trzy pasmanterie - dwie miały remanent, a w trzeciej na hasło o lnie obrazkowym pani pokazała mi drukowane kanwy. No nic, kupiłam u fb'owej koleżanki, czekam na paczuszkę :) Dwa różne kawałki, nici znalazłam w domu (nawet w zapasach - nie muszę wytargiwać z biblioteki ;) ), jakiś tamborek i takie tam drobiazgi ;) Nie mogę się doczekać lnu - podobno zupełnie inaczej, zobaczymy.
Kategoria: raczej tak to perminy z czerwonym autkiem.
Co tam jeszcze? Czyli kategoria "może tak, a może nie". Skacząc po Waszych blogach przypomniałam sobie starą fascynację - Słoneczniki van Gogha, wiem, że nawet mam wydrukowane. Oglądając ostatnio gazety z wzorami spodobała mi się lawenda i żonkil - nawet pasowałyby super do moich ulubionych podłużnych ribb z ikei, jak się dzisiaj okazało dzięki pomocy blogowej koleżanki (bo przecież nie przyjrzałam się wzorom, więc skąd mogłabym wiedzieć, jakie mają wymiary? :>) I jeszcze wielkanocny obrazek, chociaż skoro rozety zastąpiły dwa obrazy świąteczne, to do wielkanocy może mi się odechcieć. A może cieniowane jajo - też na lnie? Ten znaleziony, to z kategorii śmiesznych, jajo i zajączki czy tam inne króliczki. A może zaszaleję i już za tydzień zacznę coś na wielkanoc? A kto to wie ;)
Może natchnie mnie w końcu na hardangerowy obrus / bieżnik. Znalazłam wzór, trzeba go tylko przerysować, żeby pasował rozmiarami (wymierzyć, ile razy które części mają się powtarzać) i już. Ale z racji znalezienia tamtej kanwy - spada na koniec hierarchii, bo już nie jest koniecznością.
SALe i inne zabawy - na pewno sowy. Są słodkie. I pasują do dziecięcego pokoju. Jeśli więc tylko szlag mnie nie trafi, zapiszę się na wszystkie możliwe. Bo tak :) A chwilę ze sobą walczyłam, bo wszelkie terminówki i masówki nieco mnie odstręczają. Bawiłam się w ANG - zrobiłam jedną pracę, 2 lata po terminie? bo chciałam najpierw zobaczyć, jak wyjdzie całość, zanim się za cokolwiek zabiorę. Nadal needlepoint mnie trochę ciągnie - nawet zdobyłam wzór do Novej (wszyscy wiedzą, jak wygląda Nova :>), ale to raczej z chciwości i chęci posiadania niż rzucania się do szycia. Ale o SALach - generalnie takie zabawy fajnie się ogląda u innych, niektóre wzory nawet mi się podobają, ale bez konkretnego zastosowania to ja się nie rzucam na prace - muszę mieć trochę szacunku dla siebie i swoich zasobów i nie będę się zapisywać wszędzie, bo po prostu nie podołam. Taka prawda.
Na pewno nie zacznę żadnego kolosa zanim nie skończę zegarów (na bibliotekę w najbliższym roku-dwóch nie liczę). Celuję w galerię - fajnie byłoby wyszyć coś wielkiego i prostego (tam są same plamy, niby HAED, a tylko 10 kolorów, duża będzie oszczędność na półkrzyżykach :) ).
Teraz o szyciu - spodobało mi się szycie maskotek, choć niektóre są średnio udane. Machnęłam we wtorek dużego kota - obdarowanej się podobał, ale gdyby nie fakt, że powstawał niemal na jej oczach, to by nie poszedł do nowej właścicielki, bo nie podobał mi się w ogóle. Mam materiał i zarys pomysłu na duże coś na podłogę w kształcie żółwia. I mam dostać pakę materiałów koszulkowych - będą kolejne maskotki. Wieloryby i słonie wychodzą przecudnie. A potem nauczę się czegoś bardziej skomplikowanego niż niemalże 2D. Ale jeszcze nie wiem co. Raczej nie będą to ubrania i rzeczy wymiarowe, bo to mi nie wyjdzie na bank. Nie ma takiej opcji. No chyba, że pościel - to jest proste i powinnam podołać. O szyciu więc krótko :)
To jeszcze raz - jak to u Was ze spontanicznością i rzucaniem się do następnych wyzwań?
Przy okazji - to jest chyba siódma wersja postanowień na nowy rok. Nie poprawiam więcej ;)
I tutaj suprajs. Na chwilę obecną trudno mi powiedzieć cokolwiek. Notkę zaczęłam pisać w Sylwestra. Spisałam pierwszą wersję postanowień. Zanim dotarłam do końca notki - zmieniło mi się. Potem pooglądałam sobie Wasze blogi i poprzypominałam o pracach, które chciałam zrobić. Do planów doszło to i tamto. A potem owamto. Rany boskie, nie da się dojść do ładu. Przemyślenia o tym, co lubię, a czego nie, pozwoliły mi w końcu ustalić, dlaczego czasem jest tak dobrze, a czasem tak źle (jeśli chodzi o tempo, zapał jest prawie zawsze), podzielić plany na rodzaje, planowane hafty na kategorie wg. siły chcenia i generalnie - uporządkowanie tego, co się kłębi w głowie (no dobra, tylko trochę).
Granic czasowych nie stawiam w żadnym temacie, bo czas wolny jest wielkością zmienną, nie da się jej przewidzieć, bo zawsze coś. W Nowy Rok miałam machnąć do końca stronę z zegarów (odgrzebaną w Sylwestra) - 155 krzyżyków zabrało mi cały dzień, bo COŚ. Cholery można było dostać. Ostatnie kilkanaście stawiałam, uciekając od dzieci, które po położeniu się spać w okolicach 19, wstały o 21 i 22 ;)
Ale teraz o samych pracach? Może najpierw o haftowaniu.
Zaczęte mam i kończyć będę: obrus z muffinami, bambusy (znalezione - nawet porobiłam troszeczkę ramki i dokończyłam obramowanie chińskich napisów),
biedrona (nawet znalazłam przy przeprowadzce pracowni),
zegar (dobrze byłoby w tym roku, ale bez musu),
biblioteka.
Sowy - drugi kawałek skończony, czekam na kolejne kawałki, skończona będzie na pewno, na kolejne zapiszę się też.
Bibliotekarka chyba spadła na dalszy plan.
Jeden odłożony miliony lat temu UFOk poszedł w dobre ręce - ja go nie skończę, nie ma opcji. Róże na podmalowanym tle, z wydrukowanym wzorem. Może i piękne, ale męczyć się męczyłam strasznie, to co się będę łudzić, że kiedykolwiek ukończę.
Zanim przejdę do konkretnych tematów, które chciałabym zacząć / skończyć / pooglądać i odkochać się, to nieco o mnie samej.
Kolosy piękne są i efekt jest łał, ale odrzuciło mnie od nich trochę. Ja chyba prosta baba jestem i wolę samplerek, jednokolorowość, albo plamy, czy coś. Bo konfetti mnie męczy. Ale tak mnie męczy, że po prostu nie umiecie uwierzyć. Co oznacza, że rozsądniej należy dobierać wzory. Nie muszą być jednokolorowe. Nie muszą mieć plam, ale muszą mieć obszary, bo mnie ciężka cholera bierze. Wspomniane 155 krzyżyków na cały dzień to nie tylko efekt tego, że dzieci i życie wiedziały lepiej, ale tego, że składało się na to ponad 20 kolorów. Na całej stronie. Nie lubim. Dodatkowo - takie coś wymaga skupienia. Czasu. W odcinkach dłuższych niż 5 minut. A jeśli samo zabranie się do haftu i zorientowanie się, gdzie się w ogóle jest, zajmuje z 10, to o czym my tu mówimy? Rozety robiło się piorunem - schemat na kindlu, tamborek nałożony, igła po prostu wbita, otwieram kindla, macham choćby z 10 krzyżyków i już (nici całe 4, w małym woreczku, z nożykiem / nożyczkami). Biblioteka? Odpalić kompa, znaleźć schemat (na kindlu nie działa tak dobrze ;) ). Przytargać krosno i dwa pojemniki (muliny i igły), zorientować się, gdzie jestem, znaleźć symbol, znaleźć nitkę, zorientować się, gdzie jestem ;) machnąć 5 półkrzyżyków, szukać następnej nitki. Nie ma sensu siadać, jeśli nie mam przynajmniej godziny. W zegarze jest trochę lepiej - ostatnio trafiła mi się strona złożona w 3/4 z plam. Jest takich raptem kilka, na łącznie 30. A tak to konfetti w szarości. Mogę więc mieć zaczęte duże prace, ale nie mogą one być główną pracą, bo mnie to męczy i frustruje, że nic nie robię, bo nie mam czasu, żeby siąść na dłużej, więc nie siadam w ogóle. A to jest gUpie i tyle ;)
Ale ale - wczoraj miałam gratisowe 4 godziny, miałam robić jakieś pierdoły i pacnęłam się w głowę - kiedy mam robić bibliotekę, jak nie w takich momentach? Mam czas raz na kilka tygodni, to do roboty. I 4 godziny wyszywałam bibliotekę :)
Dobra, pomarudziłam, to teraz jeszcze o planowaniu - większość zaczętych prac to jakieś bardzo stare fascynacje. Biblioteka odleżała swoje trochę ponad pół roku, a to i tak krótko. Zegary i bambusy kilka lat. Muffiny świeże, rozety były bardzo świeże, choineczki - zanim pomyślałam, to się zrobiły. Ale mocy urzędowej wzór musi nabrać. I nie wiem, jak do tego podchodzić, bo są takie, które "TERAZ ZARAZ", a poczekają kilka dni i już nie mam na nie ochoty - dobrze więc, że się nie rzuciłam na nie od razu. Znalazłam wielką kanapkę i deser i mi przeszło po miesiącu czy dwóch ;) Einstein mi nie przeszedł - nawet kupiłam kanwę. Sowy poszły od razu, bo tam są terminy. A perminy? Leżą wydrukowane i czekają na lepsze czasy. Jak to u Was jest z nabieraniem mocy urzędowej? Rzucacie się na (prawie) wszystko, co zafascynuje Was tak konkretnie, czy ostra selekcja, max. 1-2-10 prac zaczętych na raz?
OK, teraz o samych bardzo konkretnych planach.
Kategoria: must have na dzisiaj wygląda tak: haft geometryczny,
cudna róża, einstein (opracowany wzór z takim jęzorem, nie wiem, czy to nawet nie jest zrzut już wygenerowanego obrazu ze wzoru)
To na 100%.
Do tego bieżniczki - podczas porządków wytargałam taką starą kanwę, niefarbowaną, nierówną, i w ogóle ;) Obrobię ją mereżką (znalazłam stary, tęczowy kordonek - jak znalazł), idzie pieronem, wzoru nie potrzebuje, bo niby jakiego, zrobię raz i dwa. Materiału wystarczy na dwa bieżniki na komodę i na bieżnik jeden na stół.
Dzieci zakochały się w muminkach - na razie w bajce czytanej. I poprosiły o muminki haftowane. Proste toto, ale mało popularne, znalazłam tylko kilka wzorków, ale w sam raz malutkich. Będzie jak znalazł (ale to niewielkie pracki są, na 1-2 dni, nie ma co wspominać za dużo).
UPDATE - z ostatniej chwili. Już wiem, co będzie na lnie. Na lnie będzie mały samplerek w ramach SALu na fb:
Miałam zacząć ten len, ale się wybrałam na zakupy w piątek. Na trzy pasmanterie - dwie miały remanent, a w trzeciej na hasło o lnie obrazkowym pani pokazała mi drukowane kanwy. No nic, kupiłam u fb'owej koleżanki, czekam na paczuszkę :) Dwa różne kawałki, nici znalazłam w domu (nawet w zapasach - nie muszę wytargiwać z biblioteki ;) ), jakiś tamborek i takie tam drobiazgi ;) Nie mogę się doczekać lnu - podobno zupełnie inaczej, zobaczymy.
Kategoria: raczej tak to perminy z czerwonym autkiem.
Co tam jeszcze? Czyli kategoria "może tak, a może nie". Skacząc po Waszych blogach przypomniałam sobie starą fascynację - Słoneczniki van Gogha, wiem, że nawet mam wydrukowane. Oglądając ostatnio gazety z wzorami spodobała mi się lawenda i żonkil - nawet pasowałyby super do moich ulubionych podłużnych ribb z ikei, jak się dzisiaj okazało dzięki pomocy blogowej koleżanki (bo przecież nie przyjrzałam się wzorom, więc skąd mogłabym wiedzieć, jakie mają wymiary? :>) I jeszcze wielkanocny obrazek, chociaż skoro rozety zastąpiły dwa obrazy świąteczne, to do wielkanocy może mi się odechcieć. A może cieniowane jajo - też na lnie? Ten znaleziony, to z kategorii śmiesznych, jajo i zajączki czy tam inne króliczki. A może zaszaleję i już za tydzień zacznę coś na wielkanoc? A kto to wie ;)
Może natchnie mnie w końcu na hardangerowy obrus / bieżnik. Znalazłam wzór, trzeba go tylko przerysować, żeby pasował rozmiarami (wymierzyć, ile razy które części mają się powtarzać) i już. Ale z racji znalezienia tamtej kanwy - spada na koniec hierarchii, bo już nie jest koniecznością.
SALe i inne zabawy - na pewno sowy. Są słodkie. I pasują do dziecięcego pokoju. Jeśli więc tylko szlag mnie nie trafi, zapiszę się na wszystkie możliwe. Bo tak :) A chwilę ze sobą walczyłam, bo wszelkie terminówki i masówki nieco mnie odstręczają. Bawiłam się w ANG - zrobiłam jedną pracę, 2 lata po terminie? bo chciałam najpierw zobaczyć, jak wyjdzie całość, zanim się za cokolwiek zabiorę. Nadal needlepoint mnie trochę ciągnie - nawet zdobyłam wzór do Novej (wszyscy wiedzą, jak wygląda Nova :>), ale to raczej z chciwości i chęci posiadania niż rzucania się do szycia. Ale o SALach - generalnie takie zabawy fajnie się ogląda u innych, niektóre wzory nawet mi się podobają, ale bez konkretnego zastosowania to ja się nie rzucam na prace - muszę mieć trochę szacunku dla siebie i swoich zasobów i nie będę się zapisywać wszędzie, bo po prostu nie podołam. Taka prawda.
Na pewno nie zacznę żadnego kolosa zanim nie skończę zegarów (na bibliotekę w najbliższym roku-dwóch nie liczę). Celuję w galerię - fajnie byłoby wyszyć coś wielkiego i prostego (tam są same plamy, niby HAED, a tylko 10 kolorów, duża będzie oszczędność na półkrzyżykach :) ).
Teraz o szyciu - spodobało mi się szycie maskotek, choć niektóre są średnio udane. Machnęłam we wtorek dużego kota - obdarowanej się podobał, ale gdyby nie fakt, że powstawał niemal na jej oczach, to by nie poszedł do nowej właścicielki, bo nie podobał mi się w ogóle. Mam materiał i zarys pomysłu na duże coś na podłogę w kształcie żółwia. I mam dostać pakę materiałów koszulkowych - będą kolejne maskotki. Wieloryby i słonie wychodzą przecudnie. A potem nauczę się czegoś bardziej skomplikowanego niż niemalże 2D. Ale jeszcze nie wiem co. Raczej nie będą to ubrania i rzeczy wymiarowe, bo to mi nie wyjdzie na bank. Nie ma takiej opcji. No chyba, że pościel - to jest proste i powinnam podołać. O szyciu więc krótko :)
To jeszcze raz - jak to u Was ze spontanicznością i rzucaniem się do następnych wyzwań?
sobota, 3 stycznia 2015
Po szybkości - druga część sowy
Wczoraj dostałam, ale nie zdążyłam wczoraj :> Co za pech!
Sowę wyszywa się genialnie, prosto, szybko i dlatego machnęłam się tylko dwa razy O_o :>
Backstitche będą na koniec.
Sowę wyszywa się genialnie, prosto, szybko i dlatego machnęłam się tylko dwa razy O_o :>
Backstitche będą na koniec.
piątek, 2 stycznia 2015
Podsumowanie roku 2014
Czas na podsumowanie. Troszkę się działo, choć niewiele prac zakończonych (ale nie ma tak, że niczego się nie dało zrobić w komplecie).
Najpierw zaczęłam zegary. Zaczęłam, zaczęłam, gnałam, gnałam, przestałam gnać. Wróciłam w Sylwestra ;) Tak myślałam, że rzutem na taśmę skończę całą stronę w 2014. Nie dałam rady, poszłam usypiać dzieci, usnęłam z nimi, obudziłam się o samej północy i wtedy to i tak by się już nie liczyło ;) Zostało 155 krzyżyków do skończenia strony 13-tej. I męczyłam się cały dzień. Jak jest ponad 20 kolorów na te 155 krzyżyków, rozwalone po całej stronie, to się można zamachać, a i tak idzie jak po grudzie. Skończyłam chyba po 22. Generalnie strasznie było, bo już zostało mi dosłownie KILKANAŚCIE krzyżyków, aż tu nagle dziewczęta, które usnęły o 19, więc miałam w planach do 20 skończyć zegarową stronę 13-tą i wrócić do innej pracy, obudziły się o 21 i 22. I do północy usypiałam. Po drodze zeszłam na momencik do haftu, żeby zakończyć tę stronę, bo mnie już po prostu coś trafiało.
Ostatnia fotka:
Strona 13-ta jeszcze nie sfotografowana, może dziś / jutro / pojutrze - no nie dalej, niż za tydzień ;)
Inne osiągnięcia 2014 roku.
Jakieś maleństwo blackworkowe:
I zakończona Zima:
Zaczęłam bierdonę, ale naprawdę, nie mam nowszego zdjęcia. Trochę więcej jest listków i kwiatków, ale nie wiem, gdzie ją wrzuciłam, żeby ją obfocić na świeżo. Wrócę oczywiście też, bo jest to cudny wzorek.
Potem machałam kolosa zegarowego, machałam, machałam, potem machałam metryczki:
Drobiazgi urodzinowe dla moich dzieci:
Wróciłam na 'moment' do bambusów i chyba teraz je trochę podciągnę. Naprawdę nawet je wczoraj znalazłam - zdjęcie aktualne, jak widać, rameczka z jednych listków prawie gotowa. Napaliłam się na niego znowu, bo jak go skończę, to mogę rozpocząć coś nowego :D
Potem rozpoczęta Biblioteka (od ostatniej prezentacji dorzuciłam może z 200 krzyżyków):
Wniosek z biblioteki: półkrzyżyki mają sens w przypadku prac, gdzie są jakiekolwiek plamy, albo chociaż obszary, gdzie dużo danego koloru jest. Jak się zmienia nitkę co chwilę, to i tak większość czasu schodzi na odzyskiwaniu orientacji: ale gdzie ja do cholery ciężkiej jestem ;)
Poduszki na święta:
Zaczęłam trochę szyć maskotki:
Dorobiony jest duży słoń i słoń niebieski.
Duży słoń:
a żeby widać, jaki jest duży, porównanie z małym:
Duży jest hitem, aczkolwiek sprawia problemy. Mamy wielkie łóżko, ale usypianie dzieci wygląda tak, że jedna chce być na mojej poduszce, druga na tatusiowej, pośrodku słonie - i nie może ich dotykać żadna poduszka, nie można też na nich leżeć. Za to obie chcą się przytulać do mamy. Normalnie akrobatą zostanę.
I zrobiony niebieski - zamówienie było na podniesioną trąbę, nie wiem, czy go nie poprawię (ucinając kawałek trąby po prostu, bo mi nie pasuje wybitnie).
Na uszycie czeka wykrojona duża żyrafa. I mam materiał na poducho-poddupnik, na podłogę. Ale tutaj już musi być dużo natchnienia i dużo obmyślunku, żeby to wyszło w ogóle.
Prawie zapomniałabym o drobiazgu na święta:
kilku muffinkach:
i skończonej w roku 2014 rzutem na taśmę pracy w ramach SAL Rosetta:
Rozety już zastąpiły choinki - sprzątnięte wczoraj.
Rozpoczęłam też prace w ramach SALu z Myszkowatą:
No i tyle.
Miałam napisać też o postanowieniach, ale wyszło tego za dużo i podczas pisania zmieniało się tyle razy, że muszę przemyśleć to po raz kolejny.
Najpierw zaczęłam zegary. Zaczęłam, zaczęłam, gnałam, gnałam, przestałam gnać. Wróciłam w Sylwestra ;) Tak myślałam, że rzutem na taśmę skończę całą stronę w 2014. Nie dałam rady, poszłam usypiać dzieci, usnęłam z nimi, obudziłam się o samej północy i wtedy to i tak by się już nie liczyło ;) Zostało 155 krzyżyków do skończenia strony 13-tej. I męczyłam się cały dzień. Jak jest ponad 20 kolorów na te 155 krzyżyków, rozwalone po całej stronie, to się można zamachać, a i tak idzie jak po grudzie. Skończyłam chyba po 22. Generalnie strasznie było, bo już zostało mi dosłownie KILKANAŚCIE krzyżyków, aż tu nagle dziewczęta, które usnęły o 19, więc miałam w planach do 20 skończyć zegarową stronę 13-tą i wrócić do innej pracy, obudziły się o 21 i 22. I do północy usypiałam. Po drodze zeszłam na momencik do haftu, żeby zakończyć tę stronę, bo mnie już po prostu coś trafiało.
Ostatnia fotka:
Strona 13-ta jeszcze nie sfotografowana, może dziś / jutro / pojutrze - no nie dalej, niż za tydzień ;)
Inne osiągnięcia 2014 roku.
Jakieś maleństwo blackworkowe:
I zakończona Zima:
Zaczęłam bierdonę, ale naprawdę, nie mam nowszego zdjęcia. Trochę więcej jest listków i kwiatków, ale nie wiem, gdzie ją wrzuciłam, żeby ją obfocić na świeżo. Wrócę oczywiście też, bo jest to cudny wzorek.
Potem machałam kolosa zegarowego, machałam, machałam, potem machałam metryczki:
Drobiazgi urodzinowe dla moich dzieci:
Wróciłam na 'moment' do bambusów i chyba teraz je trochę podciągnę. Naprawdę nawet je wczoraj znalazłam - zdjęcie aktualne, jak widać, rameczka z jednych listków prawie gotowa. Napaliłam się na niego znowu, bo jak go skończę, to mogę rozpocząć coś nowego :D
Potem rozpoczęta Biblioteka (od ostatniej prezentacji dorzuciłam może z 200 krzyżyków):
Poduszki na święta:
Zaczęłam trochę szyć maskotki:
Dorobiony jest duży słoń i słoń niebieski.
Duży słoń:
a żeby widać, jaki jest duży, porównanie z małym:
Duży jest hitem, aczkolwiek sprawia problemy. Mamy wielkie łóżko, ale usypianie dzieci wygląda tak, że jedna chce być na mojej poduszce, druga na tatusiowej, pośrodku słonie - i nie może ich dotykać żadna poduszka, nie można też na nich leżeć. Za to obie chcą się przytulać do mamy. Normalnie akrobatą zostanę.
I zrobiony niebieski - zamówienie było na podniesioną trąbę, nie wiem, czy go nie poprawię (ucinając kawałek trąby po prostu, bo mi nie pasuje wybitnie).
Na uszycie czeka wykrojona duża żyrafa. I mam materiał na poducho-poddupnik, na podłogę. Ale tutaj już musi być dużo natchnienia i dużo obmyślunku, żeby to wyszło w ogóle.
Prawie zapomniałabym o drobiazgu na święta:
kilku muffinkach:
i skończonej w roku 2014 rzutem na taśmę pracy w ramach SAL Rosetta:
Rozety już zastąpiły choinki - sprzątnięte wczoraj.
Rozpoczęłam też prace w ramach SALu z Myszkowatą:
No i tyle.
Miałam napisać też o postanowieniach, ale wyszło tego za dużo i podczas pisania zmieniało się tyle razy, że muszę przemyśleć to po raz kolejny.
czwartek, 1 stycznia 2015
Rozetki - the end
Rozetki w wersji skróconej - skończone.
No nie wierzę, normalnie wg. powstałego kiedyś tam planu, że być może nawet w 2014 skończyć miałam. I skończyłam (poza dwoma krzyżykami).
Poszły do prania, do suszenia, do prasowania
i do oprawienia. Oto one.
Wnioski: najładniej wg. mnie wyszedł kolor ostatni, więc może trzeba było całe w ciemnym brązie zrobić? No teraz to wiem. Nieważne ;)
A może trzeba było machnąć całą ciemną ramkę? Może również. Raczej wzoru powtarzać nie będę, ale może ktoś jeszcze kiedyś będzie chciał skorzystać.
Niedoróbki: przy samym prasowaniu okazało się, że zapomniałam o dwóch krzyżykach w ciemnobrązowej rozetce. Poprawione. A potem zaczęłam oprawiać i się okazało, że źle docięłam wzór podczas jego przerabiania na mniejszą wersję - po prawej powinno być o jeden rząd mniej. Ale z daleka nie widać ;)
No nie wierzę, normalnie wg. powstałego kiedyś tam planu, że być może nawet w 2014 skończyć miałam. I skończyłam (poza dwoma krzyżykami).
Poszły do prania, do suszenia, do prasowania
i do oprawienia. Oto one.
Wnioski: najładniej wg. mnie wyszedł kolor ostatni, więc może trzeba było całe w ciemnym brązie zrobić? No teraz to wiem. Nieważne ;)
A może trzeba było machnąć całą ciemną ramkę? Może również. Raczej wzoru powtarzać nie będę, ale może ktoś jeszcze kiedyś będzie chciał skorzystać.
Niedoróbki: przy samym prasowaniu okazało się, że zapomniałam o dwóch krzyżykach w ciemnobrązowej rozetce. Poprawione. A potem zaczęłam oprawiać i się okazało, że źle docięłam wzór podczas jego przerabiania na mniejszą wersję - po prawej powinno być o jeden rząd mniej. Ale z daleka nie widać ;)
Subskrybuj:
Posty (Atom)