Albo i nie, najpierw słów kilka ;)
Materiały z ikei, kanwa poduszkowa jakaś megastara, nici to kordonki, na żółwia poszła mulina (poza tłem). Idzie masakryczna ilość mulin - wyszywane poczwórną nicią. Nie, że cztery niteczki, tylko 4 pasma po 6 niteczek każde. Na dwadzieścia parę krzyżyków idzie cała mulina. I dobrze, trochę zapasów poszło (jasnozielony środek żółwia był znowu robiony kordonkiem).
Pomysł na poduszki był taki, że machnę jakieś hafty, a potem doszyję tyły. Ale te hafty za małe na całe poduszki. A żółw to już w ogóle (w ogóle żółwia wymyśliłam w ostatnim momencie). Trzeba więc było coś doszyć, ale nie jakoś tak, tylko ładnie, wymyśliłam więc "że niby patchwork". Jak wymyśliłam, tak zrobiłam.
Kilka wniosków. Szycie jest proste ;) Jeśli to tylko proste szycie :D (innego nie miałam). Gorsze jest mierzenie materiału, cięcie, pasowanie, szpilkowanie, pilnowanie, żeby nie utracić za dużo krwi przez te przeklęte szpilki. Ale generalnie mi się podoba, aczkolwiek nakład czasowy jest ogromny. Co prawda doświadczenie też robi swoje - najgorzej było zawsze z pierwszą sztuką, potem już wszystkie trzy "pociąć, poukładać, przeszyć, dociąć następne kawałki". Teraz machnęłabym poduszkę z podkładem pod haft i pleckami w pół godziny, łącznie z cięciem i wyciąganiem pierdół.
Maszyny nie trzeba się bać. Przy poprzedniej próbie, kiedy usiłowałam przyszyć do frottowego ręcznika kapturek (dla dziewcząt małych), połamałam pełno igieł, nawlekanie to jakiś kosmos, a jak się skończyła nitka na małej szpulce, to myślałam, że się potnę - najpierw wymyślić, jak ją wyciągnąć i nawinąć, a potem, jak nawlec. Teraz zrobiło się samo. Chociaż głównej nitki nie zmieniałam, bo nie jarzę tej kolejności - na szczęście wszystko poszło białą.
Dobra, nie marudzę już. Prezentacja.
Poduszki dla moich panien - musiały być prawie takie same, bo nawet, jeśli początkowe zgodzą się na coś zupełnie różnego, to z biegiem czasu im się zmienia i chcą tego samego.
Nie zauważyłam tych nitek podczas robienia zdjęć - wybaczcie. Po praniu wszystko zniknęło. Poduszki i poszewki zostały również wyprane, więc będą doprasowane i lepiej wypchane - to była taka prezentacja na szybko :) I nie, nie są takie krzywe, naprawdę ;)
Oraz poduszki dla kuzynek. Ta z żółwiem dla małego śpioszka, który ma dwa miesiące raptem :)
Plecki we wszystkich wyglądają tak (różnią się trochę zawartością napisów):
pięknie wyszły,szczególnie z żółwikiem...pół godziny mówisz i masz poduchę,ehh ja zwykła to chyba die godziny męczyłam :)
OdpowiedzUsuńPół godziny na uszycie, jak już się wie, jak to zrobić. Nie licząc wymyślenia, a przede wszystkim wyszycia.
UsuńPoduszki wyszły fantastyczne, ale muliny faktycznie natraciłaś sporo...
OdpowiedzUsuńTaki był plan. W dużych pracach przerzucam się w całości na DMC, bo umiem kupić je wcale niedrogo, ale zapasy Ariadny do czegoś wykorzystać trzeba. Do maleństw i takich rzeczy - jak znalazł :)
UsuńBardzo fajne podusie! Proszę nie narzekać, tylko się uśmiechnąć! A gdy trzeba takiej ilości mulinki, wykorzystuje "rozprujki" ze starych swetrów np., bo także szkoda wyrzucać! dalszych krawieckich sukcesów!
OdpowiedzUsuńMnie w ogóle nie było szkoda tych mulin - będę je wykorzystywać we wszelkich drobiazgach, które nie wymagają idealnego odwzorowania do tabeli DMC.
UsuńPoduchy fajowe, hafty na tak dużej rozmiarowo kanwie / chyba największej, skoro całymi pasemkami;tj.6 nitek wyszywane/ pochłaniają duże ilości muliny. Jednak wszystko trzeba wykorzystać, nic się nie zmarnuje tym sposobem, masz oryginalne podusie. Nawet doświadczonym krawcowym, takim z wykształcenia i praktyki, zdarza się coś źle pozeszywać. Nie martw się, dojdziesz do wprawy, na to trzeba czasu i praktyki, bo tylko tym sposobem na własnych błędach, nauczysz się, jak ich nie popełniać.
OdpowiedzUsuńŻyczę powodzenia, wytrwałości i pozdrawiam serdecznie, niepoprawna komentatorka.
Ps.Weryfikacja obrazkowa, spowalnia dodawanie komentarza, usuń, albo zmień na coś innego.