środa, 22 marca 2017

Painting by numbers - malowanie po liczbach

Painting by numbers - malowanie po liczbach, czyli jak to kiedyś widziałam u Madziuli: "Jestę malarko!". Wygląda nieźle. Nawet zakupiłam coś a'la Afremov, gdyż obrazy mi się podobają, a do wyhaftowania tak barwnego i dużego obrazu się jakoś nie zebrałam. Choć blisko było. Dobra, o malunkach miało być.

Zamówiłam i przyszły w lato. Wyglądało to tak:



Dla porównania wielkości:


Strona aukcji nie działa, nie mam jak pokazać ładniej, jak efekt końcowy miał wyglądać, ale na tym malusieńkim zdjęciu coś tam widać. Farby popakowane w malutkie pojemniczki, pędzelki trzy, małe haczyczki (bo nie haczyki nawet). No i materiał, pogięty, ale to drobiazg. I tak trzeba go rozpiąć na jakąś ramę. Na tym etapie nie miałam się czego przyczepić.

I miałam machnąć wpisik jak już coś będzie. Bo na początku było tyle:

I potem niewiele. A potem niewiele. A potem dalej niewiele. A trochę czasu nad tym przesiedziałam i nieco nerwów zmarnowałam również. Zdradzę Wam dlaczego. Bo kupiłam zły obrazek! Proszę sobie kliknąć i powiększyć któreś ze zdjęć, gdzie widać dokładnie plamki. Plamiątka. Plamiąteczka. Te pola do malowania w tym konkretnym przypadku są maciupeńkie. Dokupiłam miniminipędzelek, a i tak nie zawsze mieściłam się w granicach, nie mówiąc już o tym, w jakim tempie to szło. Koszmarnym. Teraz mam tyle:

I tak, jest efekt, widać fajne plamki i w ogóle, ale litości, ja nie wygrałam oczu na loterii, to trochę nie dla mnie, taka dłubanina. Kiedyś to skończę, to na pewno. Postanowiłam dać tej technice jeszcze jedną szansę, tym razem wiedząc już, na co zwracać uwagę, przyglądałam się aukcjom z uwzględnieniem przesłanych przez kupujących zdjęć, na których widać rozdrobnienie tych plam na obrazie.

Zwłaszcza, że u Madziuli:

te plamki też były raz mniejsze, raz większe, ale nie mikroskopijne. Czyli da się.

I znalazłam, zamówiłam. Na razie tylko ściągnęłam z ramy tamten obrazek (na lepsze czasy :) ) i założyłam drugi. Nie, żebym miała okazję pomalować cokolwiek, co to, to nie, na takie brewerie jeszcze nie mogę sobie pozwolić. Ale plan jest :)
Widać chyba różnicę w wielkości plamek? Efekt gotowy ma być taki:
Zobaczymy, jak wyjdzie. Za te milion lat, kiedy dostąpię zaszczytu posiadania kilku godzin wolnych. Ale notka miała być dawno temu, niech już więc w końcu będzie.

7 komentarzy:

  1. Pamiętam jak w podstawówce przyjaciółka z hameryki dostała taki obrazek numerowany i cholernie jej zazdrościłam... a potem wzięła go na plastykę, wymalowała po tych numerkach i dostała szóstkę i tak się wściekłam, że hoho bo gdzie tu sprawiedliwość w samodzielnym malowaniu a takim jechaniu po numerkach ;)
    Taka mała dygresja :D

    Powodzenia w malowaniu :)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ciekawy pomysł z tym malowaniem po plamach, ale chyba nie dla mnie, bo gdzieś ostatni nerwów mi brakuje do jakiejkolwiek dłubaniny :) Niemniej jednak ciekawa jestem efektu końcowego, zarówno pierwszego obrazu, jak i drugiego :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Mojej córce czasem takie kupuję, wychodzą piękne obrazki. Ale w tym pierwszym to faktycznie dużo maleńkich plamek, ale to co wychodzi wygląda świetnie. Tak czy inaczej trzymam kciuki za Twoje malarskie postępy:-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Dłubaniny będzie oj będzie, ale efekt za to wooow. Powodzenia. Trzymam kciukasy.

    OdpowiedzUsuń
  5. Oj, masakra! Z tym pierwszym oczywiscie. Tez kiedys takie malowalam, ale konskie glowy wielkosci pocztowek. Sprzedawali kiedys w Katowicach w jednym sklepie. Drogie nie byly, wiec sama sobie kupilam. Nie wiem jakie farbki Ty masz, ale w moich byly olejne i jak sie tego za jednym podejsciem nie zrobilo to pozniej widac bylo tluste plamy :(
    Wracaj do xxxx, bo Twoj fraktal od dawna po cichu podziwiam:)

    OdpowiedzUsuń
  6. Ach dech zapiera! Slicznie ! Pozdrawiam cieplutko <3

    OdpowiedzUsuń
  7. Ciekawa technika, wcześniej niczego podobnego nie widziałam :) A te numerki to na kartce czy na płótnie są? :)

    OdpowiedzUsuń