Nie piszę, bo nie robię zdjęć. Właśnie dlatego.
Zegar podgoniony ostro w wakacje. Oraz przez jedno czy drugie posiedzenie już po wakacjach. Ale nie zrobiłam zdjęć. Jedno zrobiłam, ale było bardzo brzydkie. A tak to mi się nie chce ściągać haftu z tamborka ;) I zgrywać fotek. Potem odłożony, bo robię inne rzeczy. Za niedługo urodzi się bratanica, która ma już starszą siostrę. Zrobiłam więc metryczkę dla nowego maluszka, a dla starszej też coś a'la metryczka. I moje panny zaraz mają urodziny i zażyczyły sobie małych autek (tak, to są dziewczynki). Autka są bardzo, bardzo proste, jeśli tylko moje samopoczucie nie sprawi, że nieomal stracę przytomność wieczorem, to powinny być skończone dziś lub jutro. Mam na nie ramki, więc powinno pójść szybko: haft, pranie, prasowanie, obramowanie i pochwalenie się :) Za to kilka moich uwag, jakie mi się nasunęły podczas prac nad tymi maleństwami.
Zapomniałam, jak to jest haftować na TAKIEJ rzadkiej kanwie. Metryczki robione na 14ct, obrazki dla panien - na cielistej aidzie 12ct. Te krzyżyki są olbrzymie! Ale za to jakie proste, jakie piękne, jaki obrazek dopracowany ;)
Kolejna uwaga: po fali, która się przetoczyła przez hafciarsko-blogowy światek mogę powiedzieć tyle: bardzo fajnie się pracuje jednocześnie nad tyłem, jak kolorów jest mało. Jak robiłam maleńkie obrazki, gdzie są plamy kolorów, które się ani nie mieszają, ani nie są w wielkich odległościach, ani nie ma konfetti - ojej, jakie tyły są piękne. Wymuskane i dopracowane, bez żadnego wysiłku. Natomiast jak kolorów jest kilkanaście - kilkadziesiąt - powyżej stu - nie ma opcji, nie uwierzę, że praca nad tyłem to nie są dodatkowe koszty i - wg. mnie - zawracanie głowy. Nie mówię o oczywistościach, czyli np., żeby ładnie przykryć nitki, żeby nie przebijały, żeby nie było za dużo namotane w jednym miejscu. Ale np. kończenie i zaczynanie niteczki, kiedy do przejścia jest 5 krzyżyków - nie uwierzę, że początek i koniec nie zrobią większego bałaganu, niż przeciągnięcie tej nitki nawet i przez 15 krzyżyków. Haftuję, bo tworzę coś, co mi się podoba. Haftuję, bo robię coś, co podoba się innym. Na prezent, na ozdobę ściany, żeby zaznaczyć szczególność jakiejś relacji (w prezencie dla naprawdę bliskich osób). Dlatego, że mnie to odpręża. A kończenie nitek przy przejściach co 10 krzyżyków jawi mi się jako pierwszej kategorii mordęga.
I jeszcze kilka planów, też takich mini-mini. Kojarzycie perminki z czerwonym garbusem?
Tak, to te:
Mam już kwadratowe ramki :)
Ach, no i zapomniałabym - w październiku ruszam z biblioteką. Przed urlopem, czyli jeszcze w lipcu, w końcu przeniosłam mulinę na bobinki, rozrysowałam trochę kratek na kanwie, rozwiesiłam ją na krośnie (!) i tak zostawiłam ;) A tu nagle na fb otworzyła się grupa dla osób, które zaczynają swoje HAEDy w październiku / listopadzie. To jeszcze miesiąc spokojnie poczeka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz